Edyta Klim

Adriana i Wojtek, czyli „Couple and their moto”

Adriana Tynor opowiedziała nam o tym, jak małymi krokami wpadła, razem z mężem, po uszy w motocyklową pasję. Niezły jest ten staż „Couple and their moto” - 20 lat życia razem, a do tego 10 na jednym motocyklu!

Od dawna tak podróżujecie na jednym motocyklu? Pierwsza była miłość czy motocyklowa pasja?

No cóż, to nie będzie romantyczna historia w stylu: poznaliśmy się na zlocie motocyklowym, w trasie, czy na grupie „Motocyklista szuka żony” (śmiech). Najpierw zakochaliśmy się w sobie i to było dawno temu, bo za chwilkę stuknie nam wspólne 20 lat! I gdyby wtedy ktoś powiedział nam, że będziemy jeździć na motocyklu – to pewnie nieźle byśmy się uśmiali. Choć w sumie oboje, jako dzieciaki, szaleliśmy podczas wakacji po wsi na motorynkach i MZ-etkach, więc może wszechświat już nas przygotowywał na przyszłość (śmiech).

Na dwóch kółkach jeździmy razem już z 10 lat. Zaczęło się od zwykłej próby ułatwienia sobie życia i możliwości oszczędzania. Wyprowadziliśmy się z Krakowa na wieś i codziennie dojeżdżaliśmy około 25 km do pracy w Krakowie. Wtedy wymyśliliśmy, że skuter byłby świetnym rozwiązaniem. Zakupiliśmy piękny stylowy skuter retro, na którym tak sobie pyrkaliśmy, przez większość ciepłych miesięcy, ale bardzo szybko było nam mało. Gdy weszła ustawa, że na 125 można jeździć bez prawa jazdy na motocykl, to niewiele się zastanawiając – zamieniliśmy retro skuter na retro motocykl Rometa125. Piękny był, ale szybko się okazało, że zdecydowanie za mały na naszą dwójkę. Ja uwielbiam jazdę jako „plecak”, więc znowu włączyło się kombinowanie, co dalej? Padło na kolejną 125-tke: Hyosung Aquila GV 125c i to już była motocyklowa miłość!

Mieliście frajdę z jazdy we dwoje na tak małym motocyklu?

No właśnie wiele osób nam mówiło, że tego nie można nazwać motocyklem. A jednak! Na „Aquilce” zrobiliśmy masę kilometrów, we dwoje i z bagażami. To właśnie na niej wyruszyliśmy na naszą pierwszą motocyklową wyprawę z Krakowa na Mazury, na Hel i z powrotem. I było fantastycznie! Teraz, gdy patrzymy na zdjęcia, to zastanawiamy się, jak ta „Aquilka” była w stanie nas i bagaże tak obwieźć po Polsce? Pewnie pałała do nas takim gorącym uczuciem, jak my do niej (śmiech).

Dzięki „Aquilce” poznaliśmy wiele osób, które zaraziły się naszym uwielbieniem dla tego modelu, głównie przez naszego bloga. Prowadził go mój mąż, bo to on jest w naszej parze osobą z lekkim piórem i chęciami, żeby dzielić się ze światem tą pasją. Pisał o tym, że 125 wcale nie jest takie złe i jakie wspaniałe przygody przeżywamy razem z „Aquilką”. Wielu czytelników nam pisało, że to pomogło im w podjęciu decyzji o zakupie motocykla. Z niektórymi osobami nadal mamy kontakt, a z jednym czytelnikiem (z drugiego końca Polski) połączyła nas nawet przyjaźń.

Było to z pewnością dobry rozdział w Waszej motocyklowej przygodzie, jednak sięgnęliście po więcej?

Tak to bywa, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i zamarzyły nam się wyjazdy zagraniczne. Mąż zdecydował, że zrobi prawo jazdy na motocykl i jak powiedział, tak zrobił. Padła decyzja o zakupie większego motocykla. Zrobiliśmy rozeznanie i po jazdach próbnych zdecydowaliśmy się na Suzuki DL 650 Vstrom. Na „Osiołku” zrobiliśmy już ponad 30 tys. km po Polsce i Europie.

Potem, podczas off-owych tras, wydarzyła się konkretna wywrotka mojego męża, która skończyła się tytanem w ręce. Zrozumieliśmy wtedy, że coraz bardziej lubimy brak ograniczeń w terenie i postanowiliśmy zmienić motocykl na maszynę wciąż uniwersalną, podróżniczą, ale o mocniej zaakcentowanych cechach offroad’owych. Zdecydowaliśmy się na wybór BMW F850 GS – Wojtek zakochał się w tym motocyklu natychmiast, a ja dopiero po zmianie kanapy na bardziej wygodną.

Na „plecaku” nie ma nudy? Dajesz radę na długich przelotach?

Moim zdaniem – nie ma w ogóle mowy o nudzie! Choć znam dziewczyny, które wprost mówią, że nie będą „plecakowa”, bo je to wkurza i nudzą się. Obie kochają samochody i bycie kierowcą, więc może to z tego wynika. Ja uważam, po wielu już wyprawach dłuższych i krótszych, że jazda jako pasażer to też wyzwanie. To nie jest tak, że tylko sobie siedzę jak księżniczka i podziwiam zmieniający się krajobraz. Pasażer musi wczuć się w jazdę i reagować tak, jakby był jednym ciałem z kierowcą. Przy trudniejszych sytuacjach, jeden niewłaściwy ruch pasażera może doprowadzić do wypadku. Żartów nie ma.

Muszę się przyznać, że na początku byłam takim właśnie niezdyscyplinowanym „plecaczkiem”. Wojtek musiał przeprowadzić ze mną „rozmowę korygującą”, ale dotarło. Teraz obserwuję co się dzieje na drodze i jaki manewr mąż będzie wykonywał w danym momencie. Nie mówię, że nie zdarzają mi się „babole”, ale teraz są to już sporadyczne sytuacje. Niezły numer wykręciłam w Austrii, w drodze na Grossglockner, kiedy to stwierdziłam, że jest tak niesamowicie pięknie, że musze porobić fotki telefonem, a jakże!  Wyjęłam telefon z kieszeni kurtki i przystąpiłam do działania. Oczywiście na zakręcie telefon mi wypadł z ręki, no i zaczęła się szybka akcja poszukiwawcza. Przeszłam na piechotę dwa zakręty w dół, cały czas sapiąc mężowi w mikrofon interkomu i nic! I nagle usłyszałam w słuchawce – to jest nieprawda! Okazało się, że telefon spadając, zatrzymał się na wahaczu i tak sobie jechał te 2 zakręty. No cóż… (śmiech)

Jakie plusy i minusy widzisz w podróżowaniu na motocyklu?

Uwielbiam jazdę na motocyklu i nie ważne, czy na „plecaku”, czy jako kierowca. Dla mnie to jest zupełnie inne odczuwanie tego wszystkiego, co nam daje wszechświat. Przeczytałam gdzieś, że jazda samochodem jest jak oglądanie filmu, a jazda motocyklem jak granie w tym filmie. I właśnie tak to czuję, wszystko bardzo mocno całą sobą. Każdy zapach, każdą najmniejszą zmianę temperatury, nawet kolory liści inaczej postrzegam. Bodźce uderzają z każdej strony, czasami tak mocno, że człowiek ma wrażenie, że nie był na to przygotowany. No i naszym „GSikiem” możemy wjechać prawie wszędzie, gdzie się nam zamarzy  Niejednokrotnie było tak, że jechaliśmy w konkretne miejsce, ale nagle zauważyliśmy ścieżkę i stwierdziliśmy, że chcemy sprawdzić, co tam cudownego (albo i nie) znajdziemy. Samochodem nie byłoby szansy na wjechanie w większość takich miejsc.

I ten moment, kiedy po 800 kilometrach trasy dojeżdżasz w docelowe miejsce, zmęczona, często zmarznięta, albo ledwo żywa przez upał. Zsiadasz z maszyny i myślisz sobie – zrobiliśmy to! I wszystkie złe odczucia znikają. Zauważyłam, że to widać w oczach, są zmęczone, ale promiennie uśmiechnięte. I już wiesz, że nawet mimo bolących 4-ech liter, zrobiłabyś to jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz…

Oczywiście są też małe minusiki, np. ograniczona przestrzeń do pakowania, choć kufry naprawdę wcale nie są takie małe, jak wyglądają. Ja na szczęście wiele nie potrzebuję, więc nigdy nie miałam z tym większego problemu. Ale na pewno wielka kosmetyczka odpada, sam tusz i pomadka musi wystarczyć. Nauczyliśmy się tak pakować, żeby było dobrze i wiemy już, jak wszystko rozplanować, np. pranie ciuchów. Jest też temat sprzętu elektronicznego – musimy zmieścić też te wszystkie ładowarki, kabelki, powerbanki, itp. i to zadanie Wojtka. Ja ogarniam ciuchy, on sprzęt. Czasami włącza się „kombinatoryka”, bo przecież bardzo często śpimy pod namiotami, ale mamy kompaktowy sprzęt turystyczny, więc na koniec wszystko jest spakowane na tip-top. I co ważne – podczas rozkładania i składania obozowiska wszystko nam idzie też bardzo sprawnie. Staramy się dzielić obowiązkami i pakowaniem.

Jak zwykle podróżujecie – weekendowo czy na dłużej? W miejsca turystyczne czy bardziej odludne?

Bardzo różnie, zależy od wolnego czasu, pory roku, pogody itp.. Generalnie jest tak, że jak tylko zaczyna się robić ciepło, to wykorzystujemy każdą sposobność, żeby gdzieś jechać. I w zasadzie większość weekendów jeździmy razem, choć czasem Wojtek, z męską częścią naszej ekipy, jedzie „do błotnego SPA” (śmiech). Przyznaję, że offroad to świetna zabawa, ale myślę, że dla raczej dla kierowcy – bez pasażera. Póki co błota unikam, ale nie mówię nie, bo jeśli zdarzają się szutrowe trasy podczas wspólnych wypraw, to jest całkiem fajnie.

W wakacje zawsze jest przynajmniej jedna 2-3 tygodniowa trasa. Zmawiamy się z naszą ekipą i wspólnie planujemy, gdzie ruszamy. Dzielimy się obowiązkami – ktoś planuje trasę pod kątem ciekawych miejsc, ktoś rezerwuje noclegi albo szuka fajnych pól namiotowych, a jeszcze inny sprawdza w co powinniśmy się jeszcze zaopatrzyć i o czym nie zapomnieć. Oczywiście jeździmy w miejsca turystyczne i są to trasy, które czasem powtarzamy, bo je lubimy, ale uwielbiamy też miejsca odludne, w które trudniej dotrzeć. Tam zazwyczaj śpimy pod namiotem, spędzamy czas przy ognisku (jeśli można je zapalić) lub przy kawie/herbacie, zagotowanej na naszej magicznej kuchence. I prowadzimy długie Polaków rozmowy …

Którą podróż najmilej wspominasz, a może nie tylko jedną?

W sumie… to prawie każdy wyjazd miło wspominam, bo po prostu lubię podróżowanie na motocyklu. I każdy wypad coś we mnie zostawia, czy to miejsce, czy jakąś sytuację, czy też przypadkowo poznanych ludzi albo smaczne jedzonko. Zawsze coś wskoczy do „szufladki ze wspomnieniami”. Każdy motocyklowy wyjazd jest ekscytujący, bo mimo obranego celu, nigdy nie wiemy, co spotka nas po drodze… I chyba trudno tak określić, który wyjazd wspominam najlepiej, bo inaczej się pamięta wypad 2-dniowy, a inaczej 2-tygodniowy. Inaczej w Polsce, a inaczej zagranicą.

W lipcu tego roku były Bałkany z przystankiem w Grecji – kolejny niezwykły czas w cudownym, towarzystwie. I Durmitor w Czarnogórze cudownie jest wspominać. Miejsce, z którego nie chce się odjeżdżać i do którego na pewno wrócimy, na dłużej. Bo mam takie poczucie, że widzieliśmy i poczuliśmy tylko namiastkę tego, co oferuje. No i ludzie spotykani przypadkiem, każdy ze swoją historią i chęcią podzielenia się nią, nawet jeśli nie mówili po angielsku. To są takie niezapomniane spotkania!

Bardzo udana była ta nasza pierwsza podróż za granicę, gdy z fantastyczną paczką przyjaciół pojechaliśmy do Włoch, przez Austrię i z powrotem do Polski przez Słowenię. Wtedy poznaliśmy coś, co nazywamy „Stanem Bycia w Podróży” i motocyklowa pasja porwała nas już na maksa. Podczas tej podróży pokonaliśmy pierwsze trasy bez asfaltu i poczuliśmy, że podróż nie musi kończyć się wraz z jego brakiem. I spodobało nam się to.

Opowiesz coś o niej więcej?

Jasne, to była trasa zaplanowana na 2,5 tygodnia, po najwspanialszych trasach Europy. Pojechaliśmy na trzy motocykle i byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie. Jeszcze się tak idealnie złożyło, że na naszą 15-tą rocznicę ślubu wylądowaliśmy w Wenecji, gdzie spędziliśmy piękny dzień i wieczór, opijając się Spritzem, domowym winem i zajadając się włoskimi specjałami z włoskich budek, ukrytych w małych uliczkach. Mąż nawet przemycił dla mnie prezent w pudełku na narzędzia.

Trafiliśmy na piękną pogodę, ale też deszcz i śnieg, tak więc wszystkiego było po trochę. Najmocniejsze wspomnienie, to te, gdy trafiliśmy na Przełęcz Gavia. Planowaliśmy jechać na Timmelsjoch, ale zmieniły się warunki pogodowe, więc stwierdziliśmy, że chcemy jak najszybciej dotrzeć na miejsce noclegu. Ustawiliśmy w nawigacji najszybszą trasę, która prowadziła właśnie przez Gavię. Owszem, bardzo chcieliśmy tam trafić, a mój mąż nawet o tym marzył, ale w ciągu dnia i na spokojnie, a nie wieczorem, w deszczu, śniegu i mgle!

To było takie pokręcone uczucie, że z jednej strony chcesz patrzeć w bok, bo jest tak niesamowicie, że nie możesz się powstrzymać, a z drugiej strony napawa Cię to takim przerażeniem, że zamykasz oczy! Ale… za chwilkę znów patrzysz, bo nie możesz się powstrzymać i nie chcesz stracić ani sekundy z możliwości napawania się tym, co Cię otacza. A na koniec czekała nas super niespodzianka, nocleg w małym włoskim miasteczku. To miejsce zarezerwowaliśmy tylko dlatego, że nie było już innych opcji. A okazało się, że była chyba najlepsza miejscówka pod względem jakości, jak i gospodyni. Ona czekała na nas z parasolem ogrodowym, żebyśmy mogli się rozpakować i z suchymi bagażami dostać się do pokoju. A tam… talerz wędlin, serów, piwo i wino, wanna z jacuzzi. Czysta rozkosz dla zmęczonego ciała i duszy!

Jakaś droga jeszcze zrobiła na Tobie tak duże wrażenie?

Tak, kolejne niezapomniane chwile były na Anfo Ridge Road w Lombardii, która uważana jest za jedną z najbardziej niebezpiecznych dróg na świecie, a według mnie to najpiękniejsza i najbardziej niesamowita trasa, którą pokonaliśmy na motocyklu! Cały czas czekasz tam na kolejną niespodziankę… a to osuwająca się skała, a to szutry pełne kamieni, a to tunel. No i oczywiście, praktycznie 20 km bez barierek, wąską drogą, wzdłuż zapierających dech widoków i … przepaści! Było jezioro Garda i Toskania, do której z pewnością wrócimy na dłużej i Słowenia, której też nam mało. Jednak Przełęcz Gavia i Anfo Ridge Road – to jest takie moje „WOW” wśród tras motocyklowych. Ile razy sobie przypomnę te chwile, to za każdym razem wciąż nie wierzę, że tam byliśmy na motocyklach z naszymi przyjaciółmi.

Macie jeszcze jakieś konta społecznościowe, strony, oprócz Instagrama?

Już nie mamy. Prowadziliśmy ten blog (mniejnizcwiartka.pl), ale to było za czasów 125-ki. Teraz mamy tylko Instagram #couple_and_their_moto, ale myślimy o profilu na Facebooku. Robimy dużo zdjęć i nagrywamy filmiki dla siebie i ekipy, żeby można było powspominać, pośmiać się. Jasne, że to co najpiękniejsze i niezapomniane – mamy w sercu, ale namacalne wspomnienia też są ważne.

Co Wam dały motocykle w życiu? Co w nim zmieniły i czy na lepsze

Dzięki „motocyklowaniu” otworzyliśmy się na świat, poznaliśmy wiele wspaniałych osób. Z różnych podróży motocyklowych utworzyła się świetna ekipa motocyklistów i ich partnerów, z którą teraz spędzamy czas, nie tylko podczas podróży motocyklowych, ale i na co dzień.

Myślisz o tym, żeby jeździć drugim motocyklem? 

Jeździłam trochę na naszej 125-tce i w tym roku zaczęłam robić prawo jazdy kat. A. Musiałam przerwać lekcje, ze względu na problemy ze ścięgnami nadgarstka, ale w przyszłym roku wracam do tematu. Nawet mam już upatrzone dwa motocykle, jednak muszę na każdym usiąść i się przejechać, żeby stwierdzić, że ten właśnie chcę. Ale nawet wtedy nie zrezygnuję z „plecakowania”, bo to uwielbiam! Kocham jazdę motocyklem z moim mężem, bo dla mnie to wspólne przeżywanie wszystkiego. I jeśli zrobię prawko, to na pewno, niejednokrotnie będą to ciężkie decyzje – czy jechać osobno czy razem? Czas pokaże, ale plany już są…

Instagram: www.instagram.com/couple_and_their_moto/

Komentarze:

Przyjaciel z północy Polski - 20 października 2021

Bardzo ciekawe się czyta, kto wie kogo jeszcze zarazicie motocyklową pasją 🙂

Odpowiedz

Plecaczek :) - 20 października 2021

Dziękujemy 🙂 ale racja – kto wie .. wszystko się może zdarzyć w świecie pasji … 🙂

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze