6 motocyklistek w 3. rundzie Gymkhana GP w Łodzi – relacja, galeria, wypowiedzi

3 runda Gymkhana GP, zawodów w jeździe precyzyjnej na motocyklu w randze mistrzostw Polski, rozegrana została 26 lipca w Łodzi.

Organizatorzy całego cyklu, motoFUNdacja, współpracowali tym razem z Klubem Motocyklistów Politechniki Łódzkiej, którzy co roku organizują Motocyklowy Konkurs Sprawnościowy. Runda ta zatem była jednocześnie siódmą edycją tej imprezy.

Zobacz galerię zdjęć ze startów zawodniczek tutaj.

Dla przypomnienia: trasa konkursowa, składająca się ze slalomów, zawrotek i innych figur, na każdych zawodach jest inna i ujawniana tuż przed przejazdami. Przejeżdża się ją dwukrotnie, o miejscu decyduje suma czasów. Jeśli zawodnik pomyli trasę, musi wrócić do miejsca w którym się pomylił i przejechać ją poprawnie. Błędami, za które dolicza się do czasu karne sekundy, są także: podparcie się nogą, potrącenie pachołka, gleba i niezmieszczenie się w kopercie mety.

Precyzyjna jazda motocyklem to nielada wyzwanie – stanęło do niego sporo motocyklistek.
fot. Monika Pacyfka Tichy

Przed konkursem głównym rozgrywana jest jeszcze konkurencja dodatkowa – GP8, czyli pięciokrotne przejechanie na czas dwunastometrowej ósemki z takimi samymi zasadami jak w gymkhanie. W zawodach może brać udział każdy kto posiada dowolną kategorię uprawnień na zmotoryzowany jednoślad i dysponuje sprawnym i zalegalizowanym motocyklem. Wstęp i udział jest bezpłatny!

W zmaganiach z kolorowymi pachołkami i zasadzkami trudnego toru z nich ułożonego wzięło udział ponad pół setki motocyklistów, w tym sześć dziewczyn, wszystkie mające już doświadczenie w gymkhanie. Co ciekawe, w większości są reprezentantkami Dolnego Śląska.

Grzanka Agnieszka Jaszewska z Wrocławia startuje regularnie już drugi sezon. Jak dotąd tylko raz nie stała na podium kategorii pań, a dwukrotnie zajęła najwyższe miejsce na nim – w swym debiucie w maju 2013 stanęła tam samotnie, bo była jedyną kobietą zawodów 🙂 Jej najwyższym wynikiem w kat. open było 16 miejsce w klasie amator.

Maiya Maja Staniszewska z Wrocławia  – autorka bloga „Baba na motorze” – zwyciężczyni klasy kobiet w obu wcześniejszych tegorocznych edycjach GYmkhanaGP. Jej pierwsze zwycięstwo na majowej 1. rundzie w Szczecinie było zarazem jej debiutem – o to rewelacyjnym! Maiya została nie tylko najszybszą kobietą zawodów, ale także najwyżej sklasyfikowaną spośród debiutantów płci obojga, osiągając siódme miejsce w kat. amatorów oraz 15-ty czas całych zawodów – czyli punktowane miejsce do klasyfikacji generalnej!

Każda uczestniczka musi się zmierzyć z specjalnie wytyczonym, trudnym torem.
fot. Monika Pacyfka Tichy

Aluśka Alicja Pospiszil – debiutowała zaledwie miesiąc wcześniej, na drugiej rundzie we Wrocławiu. Alicja jest ze Świdnicy. Dowiedziała się przypadkiem o zawodach dzień wcześniej. Namówiła jeszcze tatę, przyjechali, wystartowali nie mając pojęcia o co chodzi – i tak się wciągnęli, że od razu zadeklarowali że będą na każdej gymkhanie. I dotrzymują słowa.

W debiucie Aluśka była 25ta w amatorach i 5 wśród kobiet.

Malutka Ola Pindras z Wrocławia. Debiutowała na  drugiej rundzie we Wrocławiu; 30 miejsce w kat.amatorów i 7 wśród pań.

Ania Chojnacka, xywa Chojracka, z Warszawy. Jako jedyna z pań i jedna z dwóch tylko osób  (drugą jest Oscar Kubicki) startowała już w Konkursie Sprawnościowym w Łodzi – w 2011 roku. Wówczas była pierwsza w kategorii kobiet, ale jak sama twierdzi, dużej konkurencji nie było. Regularnie brała udział w zawodach Honda Gymkhana w 2011 i 2012 roku, a w Gymkhana GP w 2013 tylko w 3 rundzie w Warszawie, gdzie zajęła 2 miejsce w kat. kobiet, po słynnej Oli Frost.

Tuśka Marta Maczan ze Szczecina – na swoich pierwszych zawodach – 3. rundzie 2013 w Warszawie – strasznie się zamotała i mimo epickiej walki nie ukończyła przejazdu. Ale później już zawsze stawała na 2. lub 3. miejscu podium pań. We Wrocławiu miesiąc wcześniej miała 16 miejsce w kat.amatorów, co było jej najlepszym wynikiem. Trasa konkursowa tym razem rozstawiona była nie na torze kartingowym, ale na parkingu. Z pozoru intuicyjna, okazała się bardzo techniczna i nie wybaczająca błędów. Najbardziej straciła na tym Maiya. W pierwszym przejeździe kilkakrotnie pomyliła trasę i nie mając dość miejsca by nawrócić między gęsto ustawionymi pachołkami swoim potężnym GSX-Rem litrem, musiała go cofać, a każde stanięcie na ziemi to sekundy karne. Ale nie poddawała się i ukończyła przejazd. Po pierwszej kolejce jej czas był ostatni. W drugim przejeździe pomyliła trasę i nie naprawiła tej pomyłki, więc nie była klasyfikowana.

Zwyciężczynie Gymkhana GP w Łodzi na podium.
fot. Monika Pacyfka Tichy

Ania Chojnacka z kolei pomyliła trasę i nie naprawiła tego już w pierwszym przejeździe, i drugi pojechała więc poza klasyfikacją.

Najlepszy czas spośród pań zrobiła zatem Tuśka ze Szczecina, która startując na FreeWindzie 650 osiągnęła też ósmy czas w kategorii amatorów. Tylko raz w historii GymkhanaGP zdarzyło się by zawodniczka znalazła się w pierwszej dziesiątce – było to na pierwszej „pilotowej” edycji tej imprezy we wrześniu 2012, kiedy nie było jeszcze podziału na klasy, Ola Frost z Gdańska była wówczas siódma.

Na drugim stopniu podium stanęła Aluśka Pospiszil, a na trzecim Agnieszka Jaszewska z Wrocławia.

Natomiast wszystkie dodatkowe nagrody dla zawodników przypadły w tej rundzie paniom. Maiya „wywalczyła” nagrodę dla zawodnika który załapał najwięcej sekund karnych (26) a Tuśka była tą szczęściarą spośród wszystkich startujących, która wylosowała wejściówkę na Speed Day, ufundowaną przez Speed Day.

A oto wrażenia uczestniczek zawodów.

Aluśka: Dla mnie Gymkhana w Łodzi była drugim starciem z pachołkami zaraz po Wrocławiu. Nadal nie pojawiłam się na żadnym treningu, ale zdążyłam zarazić tym kolejnych motocyklistów – tym razem przyjechał ze mną tato i znajomy. Było naprawdę gorąco i to pod każdym względem. Trasa była trudna, wielu doświadczonych gymkhanerów miało z nią problem. Każdy przejazd to nowe podparcia, wywrotki i potrącanie pachołków. We Wrocławiu straciłam dużo czasu po pomyleniu trasy dlatego tutaj skupiłam się na „czystym” przejeździe. I udało się! Na podium stanęłam wraz z Tuśką i Grzanką.

Nie obyło się bez przygód: było tak gorąco, że trafiłam w ręce Motopomocnych, ale szybko postawili mnie na nogi za co jeszcze raz dziękuję. Już nie mogę doczekać się kolejnej rundy… Gymkhana uzależnia!

Tuśka: III runda w Łodzi z pewnością zostanie zapamiętana przez wielu zawodników i to z kilku względów. Nikt nie wiedział czego można się spodziewać ze strony współorganizatorów, czyli motocyklistów z Politechniki Łódzkiej, a w szczególności  stopnia trudności trasy i warunków terenowych (placu) na którym miały się odbyć przejazdy konkursowe. Runda w Łodzi z jednej strony pokazała coraz wyższy poziom zawodników, a z drugiej zweryfikowała ich umiejętności, jednocześnie kibicom zapewniła niekiedy bardzo widowiskowe przejazdy. Jedyny minusik dałabym za nie do końca dobrze zorganizowane (a właściwie to dość rygorystycznie zorganizowane)  treningi przed konkursem. Wyznaczono zawodnikom kilka małych tras do trenowania na placu,  z zastrzeżeniem, że nie wolno trenować poza wskazanymi konkretnymi miejscami pod groźbą wykluczenia z zawodów. Tym sposobem na treningu nie zdążyłam się zmęczyć ani porządnie rozgrzać, chyba że stojąc w kolejce do trasy treningowej. [Był ostry upał – przyp. aut.]  Natomiast wyznaczona trasa konkursowa należała do najciekawszych tras tego sezonu Gymkhany GP! Po pieszym zapoznaniu się z nią byłam zadowolona, ponieważ wydawała mi się całkiem szybka. Jednak przejazdy pierwszych zawodników i ich bliskie spotkania z placem i pachołkami wzbudziły obawy co do skali łatwości trasy (jak mi się wydawało) i pokazały newralgiczne ciasne punkty na niej, które zaskoczyły wielu doświadczonych gymkhanerów. Oglądając gleby dobrych zawodników poczułam lekkie przerażenie, czy ja sobie jednak poradzę. Mocno skoncentrowana i z towarzyszącą adrenaliną starałam się przejechać na maksimum moich możliwości, przy czym nie ryzykując kar i co gorsze gleby. Jak się okazało taka trasa – mocno techniczna i dosyć ciasna, dzięki treningom nie sprawiła mi problemów. To był do tej pory mój najlepszy przejazd konkursowy. 1 miejsce kobiet i 8 czas ex aeguo na 39 amatorów – wynik z którego najbardziej jestem zadowolona, potwierdził, że treningi od rundy we Wrocławiu poprawiły moje umiejętności. Dodatkowo w tej rundzie zadebiutowałam w GP 8. Nie trenowałam dużo ósemki na czas , także tym bardziej byłam zadowolona z wyniku (również pierwszy czas wśród motocyklistek). Dzień zawodów był dla mnie wyjątkowo szczęśliwy, ponieważ wylosowałam wejściówkę na Speed Day na torze Poznań:) Czeka mnie kolejne wyzwanie:) Podsumowując ostatnią rundę należy też wspomnieć o tym co powoduje, że zawody niezależnie od wyników, zawsze mnie zachwycają, czyli przesympatyczne relacje miedzy zawodnikami i coraz mocniejsza integracja pomiędzy głównymi ośrodkami Gymkhanerów: Berlinem, Wrocławiem i już mocno zintegrowanym Szczecinem z Warszawą. [A podobno Legia i Pogoń już się nie lubią. – przyp. aut.]

Maiya: Do Łodzi jechałam z dużymi oczekiwaniami po dwóch dobrych startach w Szczecinie i Wrocławiu, ale też sporą dozą niepewności o swoją formę po wypadku w trakcie treningu na torze w Kisielinie. Miałam tydzień przerwy w jeździe, w tym czasie motocykl „się naprawiał” i ja też dochodziłam do zdrowia, bo pomimo ciuchów ochronnych mocno oberwał kciuk, któremu już raz się dostało, podczas upadku na pierwszej rundzie GymkhanaGP w Szczecinie. Niestety nie zdążyłam się z powrotem wjeździć, a do tego łodzianie ułożyli arcywymagającą technicznie trasę z kilkoma strasznie ciasnymi nawrotami, w których zwyczajnie się nie zmieściłam. Pierwszy przejazd na 2:30min i do tego rekordowe 26 sekund kary przekreśliły moje szanse na dobry występ, bo czołówka amatorów była ponad dwukrotnie szybsza. Dlatego drugą próbę chciałam przejechać po prostu najlepiej jak to możliwe, niestety znów miałam problem z nawrotami i przez nieporozumienie z sędziami pomyliłam trasę co skutkowało dyskwalifikacją. Taki kubeł zimnej wody podziałał jednak jedynie mobilizująco, na ostatnim treningu skupiłam się na ciasnym zawracaniu i manewrach przy minimalnych prędkościach. A poza tym ile można wygrywać?

Grzanka: Zawody były jak zawsze świetne. Mimo problemów technicznych, które jak zawsze są nieodłączną częścią każdego naszego wyjazdu, udało nam się dotrzeć na miejsce, spóźniając się zaledwie dwie godziny. Oczywiście motocykl Oscara odmówił posłuszeństwa przed ostatnią możliwością wystartowania w GP8, więc kazałam mu pojechać na mojej pożyczonej tzw. „Małej Nindży”. Później, o dziwo, całe zawody przebiegły bez większych zakłóceń. Trasa była bardzo, bardzo ciasna i pomimo, że w drugim przejeździe wiedziałam jaką linią mam jechać, po raz drugi nie zmieściłam się w wyznaczonym miejscu. Finalnie jednak zajęłam trzecie miejsce, z czego bardzo się cieszę, biorąc pod uwagę, że znów startowałam na pożyczonym motocyklu, który został złożony do końca przez Oscara w noc przed wyjazdem. Największym i najcudowniejszym zaskoczeniem na zawodach, było dla mnie spotkanie prawie całej ekipy ze Szczecina, której nie widziałam cały rok! Od początku mój wyjazd na te zawody stał pod wielkim znakiem zapytania, ponieważ w tym czasie ciężko się rozchorowałam, ale postanowiłam i tak pojechać, chociażby dla samego bycia tam z tymi wszystkimi ludźmi. Nie żałuję tego wcale, chociaż moje samopoczucie trochę się pogorszyło, po przygodach w drodze powrotnej. Zamiast w trasie, noc spędziliśmy w zepsutym busie, na jakiejś stacji pod Łodzią. Nasz samochód już wcześniej sprawiał problemy, ale tym razem całkowicie odmówił współpracy. Ja, z racji swojego stanu zdrowia, spałam w samochodzie, Oscar z Olą (Malutką) na jego dachu. Ludzie rzucali dziwne komentarze, kiedy nas mijali ale to było chyba najśmieszniejsze w całej tej sytacji. Następnego dnia ekipa Łodzian z Klubu studenckiego, „na sznurku” zaciągnęła nas do swojego garażu. Po pewnym czasie jednak, okazało się, że nie mają odpowiednich narzędzi, żeby nam pomóc. „Czesiek” trafił do mechanika specjalizującego się w Mercedesach i tam pozostaje w dalszym ciągu. Ja z Olą spiesząc się na wieczór do pracy, nie miałyśmy innego wyboru, jak wsiąść na „Małą Nindżę” i wrócić nią do Wrocławia. Po Oscara przyjechał nasz bohater i wybawca, Wiktor, do którego należy owa „Mała Nindża” i razem wrócili do Wrocławia z przyczepą i motocyklami.

Ten weekend był naprawdę ciężki, ale za to obfitujący w najwspanialsze wspomnienia, które będę opowiadać wnukom.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze