Edyta Klim

„Im więcej trzeszczy i warczy – tym większe to dla mnie wyzwanie”. Wywiad z Agnieszką Zielonką

Agnieszka Zielonka prowadzi profil na Facebooku „WRC Warczy Ryczy Czeszczy”, gdzie dzieli się swoimi przygodami w startach Wrak Race, ze swojego garażu i z motocyklem.

Moto-pasja to od dziecka czy zaatakowała  Cię znienacka?

W sumie nigdy się nie zastanawiałam, jak to się zaczęło… Nie mogę powiedzieć, że ktoś mnie tym zaraził, jednak zawsze wyścigi oglądałam z pasją. Po prostu ciągnęło mnie serducho do silników! Jako nastolatka miałam pokój wyklejony zdjęciami goryli i Formuły 1, więc skutkiem tych marzeń była weterynaria – choć krowom daleko do goryli, a Formule 1 do traktorów, ale od czegoś trzeba zacząć (śmiech). Jednym z przedmiotów w szkole było prawo jazdy kat B, które zdawałam 3 razy, bo ciągle przekraczałam prędkość, ale w końcu się udało, a instruktor twierdził, że będzie ze mnie niezły rajdowiec! (śmiech) Dlatego odnalazłam się za kierownicą od razu. Samochód daje człowiekowi pewną wolność, swobodę przemieszczania się. Samochody mają dusze, można się z nimi zżyć, można za nimi tęsknić i niby to tylko rzecz a jednak…

Jakie samochody najbardziej Ci się podobają?

Od razu pokochałam stare auta, bo im więcej trzeszczy i warczy – tym większe to dla mnie wyzwanie. Nie jestem zwolennikiem plastików i przesadnej elektroniki, bo stawiają one barierę między człowiekiem a autem, podobnie jak smartfon, między człowiekiem a rzeczywistością. Choć nie zaprzeczam, że czasem to rzeczy potrzebne. Uwielbiam autka małe, zwrotne, najlepiej z turbiną (śmiech). Jednak i moim Nissanem Micra 1.0 potrafię objechać dużo mocniejsze autka, bo w wyścigach, gdzie liczy się szybkość reakcji i przewidywanie – moc nie jest taka istotna. Nie potrafię zatrzymać się na jednym silniku, bo każdy ma w sobie coś, co mnie interesuje. Mega wrażenie robią na mnie, zarówno pojazdy specjalistyczne np. Unimog, jak i klasyczne „maluszki”, przez koparki, aż po bolidy. Aczkolwiek moim największym marzeniem jest Renault 5 GT Turbo, a mój podziw dla samochodów i kierowców grupy B będzie chyba wieczny! Kiedy 5 lat temu kupiłam dom z garażem, a właściwie jak to moja siostra mówi: „garaż z domem” – to stworzyłam wreszcie miejsce, gdzie mogę „broić” do woli i nie muszę się ograniczać. Wyremontowałam szopę, zaopatrzyłam ją w narzędzia, sprężarki, płyny i oleje. Potem kupiłam pierwszy motocykl, a chwilę później mój pierwszy samochód na Wrak Race, który przetrwał, aż 5 startów! I chyba nie ma dnia, bym czegoś w moim garażu nie tworzyła.

Pierwszy własny pojazd to samochód czy motocykl? Jak wspominasz swoje pierwsze jazdy i tego pierwszego wybranka?

Na pierwszego króla szos dostałam od rodziców VW Golfa 2 i nie miałam tu nic do gadania (śmiech). Samochód, powiedzmy w dość leciwym stanie – grzał się przy wyższych temperaturach, więc musiał mieć odpalone ogrzewanie, a gdy za oknem było 30 stopni to już istne tropiki! Ale miał też i zalety, np. można było robić jajecznicę na chłodnicy (śmiech). Chyba, jak każdy młody kierowca, zaliczyłam obtarcia to tu, to tam, kilka słupków, a nawet poślizg. Pierwszy samochód dużo uczy, choć z perspektywy czasu polecałabym raczej szkoły bezpiecznej jazdy, które potrafią uświadomić reakcje na różne sytuacje drogowe, czy lepiej zrozumieć działanie podstawowych elementów (jak np. waga sprzęgła w jeździe po oblodzonej nawierzchni). Golf był eksploatowany, ale nie był przeze mnie naprawiany. To jest to, czego zazdroszczę płci przeciwnej – oni maja jakąś, taką techniczną lekkość i od razu wiedzą, co z czym i dlaczego. A mi połowa rzeczy pod maską wydawała się wtedy nielogiczna, bez powiązania i zagmatwana, istna inżyniera kosmiczna. Gdyby ktoś wtedy powiedział: podaj nasadke 10, albo imbus – to stałabym jak wryta (śmiech).

Kolejnym autem było Polo, więc dalej byłam w „team-ie VW”. Było to auto firmowe i nieprzygotowane na jazdę ze mną oraz na moje skróty po warszawskich ulicach. O dziwo, często się psuło, więc ja siedziałam z nim w warsztacie i podpatrywałam chłopaków przy pracy, przeszkadzając im tysiącem pytań. Czasami nawet pozwolili mi coś zrobić! Wtedy oprócz kierownicy -zafascynowały mnie śrubki, rozruszniki, tłoki, po prostu wszystko! (śmiech)

Kobieta w warsztacie to nadal widok rzadki?

Zgadza się, bo niby wszystko pięknie, uwielbiam rozkręcać, dłubać, chciałabym mieć profesjonalny warsztat, szkolić się, ścigać jak najwięcej, ale kręgi, w których my-kobiety się obracamy, często temu nie sprzyjają. Kobieta w warsztacie to rzadkość, dużo rzeczy jest tam ciężkich, więc gorzej sobie z nimi radzimy, mniej sprawnie nam to idzie, a do tego cała otoczka… Znaleźć choćby pasujące rękawiczki do spawania, to graniczy z cudem, bo za małe łapki. No i trzeba przecież ugotować obiad, odkurzyć itd. Tak dużo do naprawienia, a tak mało czasu…

Ponoć jesteś bardzo skuteczna w rozkręcaniu samochodów, a jak jest z tym skręcaniem?

No cóż, chyba przed garażem powinna stać tabliczka: „Uwaga teren niebezpieczny. Tu giną elementy silnika” (śmiech). Pamiętam, jak pierwszy raz rozkręcałam coś przy motocyklu i pogubiłam śrubki, wiec zamiast na 10, wszystko trzymało się na 6.  Po czym następnego dnia znalazłam te śrubki, wbite w podeszwę buta! Teraz już sprawdzam co mam pod nogami i jestem dużo uważniejsza. Stosowałam też metodę podpisywania typu: góra lewa, góra prawa – to pomaga. Jestem samoukiem, trochę „wujek google”, trochę telefony do kolegów mechaników, ale dużo już potrafię zrobić: wymienić klocki, wymienić szyby, pasek, amorki, sprawdzić kompresję, wymienić olej, wyczyścić silnik…. Trochę tego jest i wiem, że mogę rozłożyć auto na części pierwsze. „Bolidy” do startów we Wrak Race odchudzam do minimum, łącznie z deską rozdzielczą. Nie mam już potrzeby składania tego, w myśl hasła: „masa wrogiem przyspieszenia”.  W motocyklu, zwłaszcza tak prostym jak 2t, też już wszystko sama zrobię, ale silnik powrakowego golfa był dla mnie  wyzwaniem. Postanowiłam go rozłożyć, by nauczyć się co, gdzie z czym i dlaczego, gdzie jest wał, jak umocowane tłoki, jak zbudowane sprzęgło, wybierak biegów etc. Jeszcze go nie złożyłam, ale złożę, tylko boję się, czy nie zostanie mi po tym złożeniu reklamówka „niepotrzebnych części”? (śmiech) A w głowie mam jeszcze masę projektów. Zbuduje sobie kiedyś takie autko, że grupa B, gdyby ktoś wpadł na pomysł jej wskrzeszenia – będzie moja! (śmiech)

Opowiedz o motocyklach w Twoim życiu.

Motocykle od zawsze mnie pasjonowały, jednak w przeciwieństwie do aut – mam do nich ogromny respekt. W aucie czuje się bezpieczniej. Ponieważ jestem chodzącym ADHD i mam dużo kolegów, to oni czasem dopuszczali mnie do swoich maszyn. Pierwsza jazda na motorynce wyglądała tak, że ona pędziła, a ja ze swoimi długimi nogami rozstawionymi po bokach, krzyczałam w niebogłosy: „jak to zatrzymać?!” (śmiech) Ponieważ pochodzę z gór, a konkretnie z Karpacza, to miałam wspaniałe tereny pod enduro i motocross i gdzieś te sprzęty się tam przewijały. Jednak nie znałam ani jednej dziewczyny, która by jeździła, a ich dźwięk (zwłaszcza 2t) wywoływał u mnie takie ciarki, że dostałabym zawału, zanim bym ruszyła (śmiech).

A jednak się zdecydowałaś?

Tak, po latach (a dokładnie 3 lata temu) odważyłam się jednak kupić 125 i padło na Suzuki Rm, właśnie 2t (śmiech). Kupiłam ją totalnie w ciemno, nawet bez oglądania i sprzedający bardzo się zdziwił – przywiózł sprzęt na miejsce, a ja zatargałam „Suzu” do domu, bo bałam się, że mi jej zabraknie… Co ja z nią przeszłam – to się nie da opisać! Odpalałam ją, trzymając czerwony guzik (tak, to ten do gaszenia). Co 5 minut biegałam do garażu, patrzyłam na Suzuki i powtarzałam: „o Boże jakie to wielkie”. Tydzień uczyłam się ruszać, bo co wbiłam bieg to gasł, a po 2 tygodniach udała się mi pierwsza, dłuższa przejażdżka i wywaliło zawór wydechowy! Pchałam wtedy „Suzu” do domu, chyba z pół kilometra, z nieba lał się żar… Dopchałam, patrzę, a sąsiadki leżą z drinkami na leżaczkach i się opalają, gdy ja prawie umarłam z wysiłku i wtedy tą „Suzu” pokochałam. Motocross do tej pory przynosi mi same niespodzianki – w prawym przedramieniu mam już 2 blachy i niedawno złamałam palec. Wydaje się to wszystko łatwe i przyjemne, a jednak potrzeba tu dużej siły fizycznej i zacięcia.

Wygląda na to, że poprzez Wrak Race możesz się spełniać na różnych płaszczyznach? Czy dlatego wybrałaś takie zawody?

Nie lubię jazdy po torze asfaltowym. Motocyklowo też bardziej interesuje mnie enduro od szosy, tak samo w autkach – wolę akcję. Próbowałam jazdy off-road, ale to jest dla mnie za wolna dyscyplina, natomiast we wrakach jest wszystko, czego szukam w wyścigach: rywalizacja, adrenalina, kraksy, prędkość i super ludzie, dodatkowo jest to najtańsza alternatywa wyścigów. Auto do 1000 zł, kask i gotowi do startu! Cieszę się, że te zawody zyskały taką popularność i praktycznie w każdym regionie Polski można sobie pojeździć. Zresztą planuję zrobić objazdówkę po wszystkich Wrak Race w Polsce. Teren jest czasami bardzo trudny, duże hopy, głęboki piach, lodowisko, szutry, żwir, doły, zakręty – i pokonywanie tego wszystkiego, przy założeniu najlepszego czasu i wyprzedzania partnerów, daje naprawdę mega frajdę! Nie chodzi w tych wyścigach o to, żeby specjalnie się eliminować i z premedytacją rozwalać innych, chodzi o wykorzystanie luki, szybkość reakcji, objechanie, a że się trochę obetrze, wypchnie kogoś z trasy – to przecież nic takiego (śmiech). Poza tym, ja bardzo lubię jak rzuca w aucie, a we Wrak Race nigdy nie wiesz co się wydarzy, czy wyrwie półoś czy zgubisz bak? Bywa, że jedziesz na samych felgach, a czasem nawet na 3 kołach, samochód wtedy całkiem inaczej się zachowuje. Bywa, że ugotujesz silnik i jedziesz z zasłoną dymną, bywają rolki, a nawet jazda bokiem na 2 kołach. Dlatego ten sport jest też bardzo widowiskowy, również dla publiczności.

Jak przetrwałaś swój pierwszy Wrak Race? Było tak jak sobie wyobrażałaś?

Mój pierwszy rajd to Mazowiecki Wrak Race na Mysiadle. Pojechałam na niego na kołach, bez żadnej lawety i na kołach wróciłam. Auto było bez żadnych zabezpieczeń (teraz już każde ma przeniesioną chłodnicę, wspawane zabezpieczenia, więc wyścigi są coraz bardziej profesjonalne i szybsze). W klasyfikacjach ustawili mnie na starcie, na samym końcu (średnio w jednej rundzie startuje ok. 15 samochodów, z czego przechodzi np. 7 z największa liczbą okrążeń zrobioną w ciągu 20-30 min). Noga mi się trzęsła i myślałam, że gazu nie dodam (śmiech). W półfinale stałam już na starcie pierwsza i gdy wszystko ruszyło pomyślałam: „co mi się w tej pozycji na końcu nie podobało?!” Od razu straciłam oba lusterka, obróciło mnie ze 3 razy, przednią szybę zalało błoto, a ja krzycząc do pilotki, że nic nie widzę, otrzymałam jej pomoc w postaci wycierania gogli (dlatego teraz już startuję jak torpeda). W finale był hardcore, naprawdę jechali szybko – bo nie mieli nic do stracenia, złomki mogły się rozwalać. Włącza się taka adrenalina i nutka rywalizacji, ze dobrze mieć na siedzeniu obok kogoś, kto Cię trochę przystopuje.

Czy to główne zadanie pilota w tych zawodach? I czy zawsze trzeba go mieć?

Na Wrak Race nie potrzebuję, aż takiej nawigacji, jaka spotykana jest w innych rajdach. Są osoby, które jeżdżą same, ale zawsze osoba obok (o ile nie krzyczy z przerażenia), może zauważyć nową dziurę, czy liczyć samochody, które już odpadły, albo liczbę pokonanych okrążeń. Może chociażby obrócić się i zobaczyć, czy ktoś na nas nie pędzi – bo przecież lusterka raczej tracę od razu po starcie (śmiech). Na rajdzie w Świętochowie pod Tarczynem, po 5 minutach rajdu miałam do dyspozycji już tylko jeden bieg, a gdyby wypadł, to nie wrzuciłabym go już. Mogłam jechać dalej tylko dzięki temu, że moja pilotka cały rajd blokowała nogą dźwignię zmiany biegów! Więc tak – fajnie jest jechać z pilotem, a jak jeszcze potrafi pomóc na postoju to już idealnie (śmiech).

Czy jazda wrakiem w tej kontaktowej dyscyplinie – nie jest przypadkiem niebezpieczna?

Każdy sport niesie za sobą pewne ryzyko. Czasami na wrakach, jednorazowo pojawiają się osoby, które już na przejeździe zapoznawczym wariują i obijają inne auta, czując się co najmniej Hołowczycem. Zazwyczaj kończy się to tak, że już w pierwszych minutach lądują na dachu lub eliminują się w inny sposób. Mi też na pierwszym radzie zdarzyło się tak, że grupa chłopaków (chyba w odwecie za ich wyprzedzenie) uparła się, by zepchnąć mnie na drzewo, ale udało mi się zrobić taki unik, ze na drzewie wylądowali oni i dalej już nie pojechali… Na takie akcje też reaguje organizator. Trzeba pamiętać, że to przede wszystkim ma być świetna zabawa, a nie wyścig na śmierć i życie. Bywa, że jestem jedyną dziewczyną na rajdzie, tak było np. w lutym na Wrak Race – prawie 90 załóg męskich i ja jedna. Jednak jeżdżę na Wrak Race od ponad 3 lat i nigdy nic mi się nie stało. Oczywiście nie jest to sport polecany dla ludzi z problemami kręgosłupa, bo są duże uderzenia, wyboje i kręgosłup najbardziej dostaje. Zdarzają się też rolki, dachowania, ale też nie przy tak dużej prędkości, jaką osiągamy na szosach, wiec ich skutki to najwyżej obtarcia. Często na zapleczu powstają istne warsztaty, są spawarki, sprężarki i reanimuje się wraki (mi to idzie najwolniej). A całe zawody odbywają się pod okiem organizatorów i na wyznaczonym terenie, więc trochę oleju w głowie i nic tylko szaleć! (śmiech)

Jak się przygotować do zawodów Wrak Race i jak przejść od etapu marzeń do startu?

Wiele osób, chyba przeraża zakup, przygotowanie „bolida” i dowóz na miejsce wyścigu. Większość startujących to osoby, które mają swoje warsztaty, lawety, wiec dla nich to poświecenie kilku dodatkowych godzin w pracy i gotowe. Ale nie taki diabeł straszny! Teraz już mam dużo kontaktów i samochody „same dzwonią, że są do sprzedania”, ale zaczynałam od zwykłego szukania aut na serwisach internetowych. A najprościej, na pierwszy raz, zanim się złapie bakcyla, poszukać właśnie na aukcjach. Niech będzie to auto z OC i przeglądem, wtedy dojechać nim można na kołach i nie trzeba robić żadnych modyfikacji, poza zabraniem dodatkowych kół, i do boju! Po rajdzie jest raczej mała szansa, że się wróci tym samym autem, ale na miejscu można sprzedać złomka do skupu. Na każdym rajdzie, można też wypożyczyć auto od organizatora, co chyba jest najprostszą wersją.  

Fajnie takim autkiem trochę potrenować przed wyścigami, by je poznać: czy późno puszcza sprzęgło, jak się jeździ bez wspomagania, czy osłony, które się zrobiło, nie haczą na wzniesieniach, czy biegi łatwo się wbijają. To zwykle mocno wysłużone autka, więc nie wszystko w nich działa (śmiech), ale ja nigdy nie mam na to czasu i idę na żywioł, za co wiecznie mam do siebie pretensje! Szukając auta trzeba pamiętać, że na rajdach nie mogą jechać napędy 4×4 czy SUV-y i należy zdemontować butlę gazową, gdyby była. Więcej ograniczeń, nie pamiętam (śmiech). A potem łapie się bakcyla i zaczyna się obcinać tłumiki, spawać osłony, przenosić chłodnicę, wymyślać malunki i odliczać dni do kolejnej rywalizacji!

Jest miejsce dla kobiet w takiej rywalizacji?

Dziewczyny, moim zdaniem, świetnie się sprawdzają w tej rywalizacji, bo są bardziej opanowane, więc nie będą jechały na łeb i szyję, a co za tym idzie – nie skasują od razu auta i nie odpadną w klasyfikacjach, a utrą nos nie jednemu panu! (śmiech)

Rozkręcasz samochody, szalejesz wrakami i jesteś motocyklistką – kandydaci na męża z pewnością stoją w kolejce? Jak radzisz sobie z taką popularnością?

Stoją i czekają jak w PRL, a sąsiad kartki rozdaje (śmiech). A tak poważnie, bardzo cieszę się, że to co robie, choć nie jest wielkim czynem – podoba się mężczyznom. Nie sądziłam, że zwykłe dokumentowanie mojego życia i zajawki, spotkają się z takim odbiorem. Pozytywne jest to, że w dzisiejszych czasach, nie tylko „dziubki” się liczą  i że ludzie mnie wspierają, są chętni pomagać, zawsze coś podpowiedzą. A i ja, też podpatruje swoich fanów (cicho, żeby się nie dowiedzieli!), bo często to ludzie, którzy maja pasję i wiedzę. Tylko powiedzmy sobie szczerze, życie z taką dziewczyną jak ja, też nie będzie za lekkie: tysiąc pomysłów na minutę, brudne dłonie, a czasami całe ręce i nogi. I jak się zaangażuję w jakiś pomysł, to zamiast romantycznego wieczoru przy świecach – będzie dłubanie przy świecach w garażu!

Próbowałaś także rywalizacji w innych sportach? Z jakim skutkiem?

Cóż – to nieustające pasmo sukcesów – co zawody to coś łamię (śmiech). Trenowałam kilka lat narciarstwo biegowe, Bieg Piastów, Mistrzostwa Polski, ale tam silnikiem były moje ręce i nogi. Jedno czego nie zapomnę, to to, że jak już widziałam metę, choćby biegła za mną Justyna Kowalczyk – nie dałam się wyprzedzić! Niedawno też, pierwszy raz wystartowałam motocyklem w amatorskim, terenowym Rajdzie Tukan. Do pokonania było ok. 140 km legalnych tras – dojazdówki i zamknięte OS-y, a ja byłam tak zestresowana, że spałam tylko 3 godziny, więc odbiło się to później na moim samopoczuciu. Do tego, ze stresu tak ściskałam kierownice, że po pierwszym oesie nie miałam już siły naciskać sprzęgła (śmiech). Chyba dużo osób zapamiętało mnie z tego rajdu , podjazdy pokochałam, natomiast zanim zjechałam z jakiegokolwiek zjazdu – 15 minut stałam na górze, jęcząc ze nie zjadę. Brakowało jeszcze, żebym zaczęła skakać ze złości na samą siebie, że się do tego wyzwania nie przygotowałam. Marzyłam o rozruszniku, a od podnoszenia motocykla to już ledwo żyłam. Jednak zawody były przecudowne! We wrześniu kolejna edycja, tym razem 1 OS zamknięty o długości 50 kilometrów i też mam zamiar wystartować. Takie rajdy to najlepszy trening, do tego jest wszystko bardzo profesjonalnie zorganizowane, trasy wytyczone z pomysłem i czasami, jak dla mnie, mega żartem (śmiech). No i super ludzie – polecam każdemu!

Czy chciałabyś zawodowo zajmować się tym, co jest Twoją pasją? Czy może już to robisz?

Zawodowo też ocieram się o motoryzację, choć wolałabym być bliżej niej. Zajmuję się akcjami specjalnymi dla klientów motoryzacyjnych i szeroko pojętą reklamą internetową. Gdybym miała wymarzyć sobie pracę – to świetnie sprawdziłabym się w wyzwaniach typu Top Gear. Jak urośnie trochę mój fanpage, chyba się za to wezmę, może nawet zaproszę Clarksona, niech się uczy (śmiech). Chciałabym, aby ludzie głosowali, jaką akcję w danym miesiącu zrobić – np. pojedynek kobieta vs facet, jakiś starym gratem, bez pieniędzy, z punktu A do B i w tym budowa oraz modyfikacja samochodu. Na pewno chciałabym się więcej ścigać, na Wrak Race i spróbować w WRC, ale na to wszystko potrzeba dużo czasu i pieniędzy, zwłaszcza jak ktoś, tak jak ja, jest spoza „światka”. Start, laweta, autko, przygotowanie, spawanie, malowanie, benzyna na każdy start, zapasowe koła…nie ma nic za darmo. Wiem, że moim atutem jest kreatywność i wariactwo, a brakuje mi w Polsce zwariowanych wyścigów np. tuningowanych kosiarek czy grania w piłkę samochodami, albo pochodzących z Ameryki wyścigów tuningowanych pickupów (tam to dopiero pracuje zawieszenie i wrażenia na pewnie bezcenne!). Czekam na swoją szansę.

Profil FB Agnieszki: https://www.facebook.com/agazielonka/

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Jesteś moją Idolką!!!

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Seba to jej profil
https://www.facebook.com/agnieszka.zielonka.3726

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Agusia tak trzymaj

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze