Edyta Klim

Zakręceni w zakrętach – Ewa Szymańska i Mariusz Słomka

Gdy Ewa z Mariuszem się poznali - nie mieli do motocykli ani grama słabości... Jednak los popchnął ich w stronę motocykli tak niespodziewanie i tak skutecznie, że teraz nie wyobrażają sobie życia bez motocyklowych podróży!

Tradycyjny przebieg motocyklowej znajomości jest następujący: on ma motocykl, ona wzdycha do niego i do motocykla. A potem każdy ma swój motocykl i żyją długo i szczęśliwie… Tak było?

Ewa Szymańska: A właśnie, że nie! (śmiech) Parą z Mariuszem jesteśmy ok. 5 lat i wcale nie połączyła nas motocyklowa pasja. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie – połączyła nas dużo mniej fascynująca dziedzina, jaką jest… praca (śmiech). Mało tego, jak się poznaliśmy, to żadne z nas nawet nie miało prawka na motocykl. Krótkie urlopy spędzaliśmy, przemierzając Europę samochodem. Na jednej z wycieczek wstąpiliśmy do muzeum BMW w Monachium i tam pierwszy raz siedzieliśmy na motocyklu. No i chyba zaiskrzyło! (śmiech) A już na pewno u Mariusza, który po powrocie zapisał się na motocyklowy kurs nauki jazdy. Ja w tamtym momencie obstawałam za kursem paralotniarskim, jednak tego planu nie udało mi się zrealizować. Natomiast Mariusz, jak najbardziej – wyjeździł godziny, zdał za pierwszym razem i zakupił motocykl.

A kiedy Twoje plany skręciły w stronę motocykli?

To właśnie historia zakupu motocykla Mariusza, stała się zaczątkiem mojej przygody z motocyklami. Na jednym z portali znaleźliśmy ogłoszenie sprzedaży BMW F650 GS, zamieszczone przez czule o nim piszącą kobietę. Na tyle opis motocykla nas przekonał, że postanowiliśmy jechać w weekend go obejrzeć. Na miejscu ujrzałam filigranową „zwyczajną” (czyli taką normalną, niczym się nie wyróżniającą dziewczynę, jak ja) i piękny, żółty, figlarny motocykl – i to właśnie była miłość od pierwszego wejrzenia! Tak, tak, a przecież wcale nie jechaliśmy kupować motocykla dla mnie, bo nawet nie miałam prawka! (śmiech) Mariusz przejechał się kawałek, pooglądał go z każdej strony, a ja w tym czasie rozmawiałam z Weroniką Kwapisz, właścicielką motocykla i jej mamą. Weronika opowiadała mi o swoich dotychczasowych wyjazdach, o planach związanych z motocyklami na przyszłość, o ciekawej osobie, jaką jest jej babcia, prowadząca warsztat motocyklowy – a moje zdumienie, zaciekawienie i zauroczenie motocyklami (a szczególnie tym jednym) – rosło!

I faktycznie kupiłaś go dla siebie?

Mariusz wrócił z przejażdżki, wziął mnie na bok i spytał, co myślę? Chyba nie miał wątpliwości, co ja mogłam myśleć, było jednak kilka „ale”… Przyjechaliśmy bez osoby zorientowanej technicznie, a sami nie znaliśmy się na motocyklach. Ja się nakręciłam strasznie i nie myślałam racjonalnie, bo w końcu był to nasz, a w sumie Mariusza – pierwszy motocykl! Jednak po krótkim zastanowieniu decyzja zapadła, podpisaliśmy umowę, wpłaciliśmy zadatek i umówiliśmy się na odbiór motocykla w następnym tygodniu. Już w drodze do domu w mojej głowie układał się iście szatański plan – zaciskam pasa i zbieram kasę na motocykl, zapisuję się na prawko i ten żółty malec będzie mój, a Mariuszowi kupimy coś gabarytowo większego. Jako plecaczek pojeździłam z Mariuszem tylko kilka razy na krótkie, jednodniowe wypady. I tak jak zaplanowałam, późną jesienią zapisałam się na prawko i 25 listopada pozytywnie zdałam egzamin. Wtedy mój plan doczekał się 100%-owej realizacji! Jeszcze przed zdaniem (tego, chyba najważniejszego dla mnie egzaminu w życiu), stałam się posiadaczką najpiękniejszego, niezawodnego i towarzyszącego mi do dnia dzisiejszego motocykla BMW F650 GS z 2004 r., a Mariusz w zamian otrzymał nieco większy gabarytowo, równie niezawodny motocykl marki Suzuki DL 650 V-Strom. Są to nasze pierwsze motocykle i towarzyszą nam do dzisiaj.

Jak Ci szła nauka jazdy na motocyklu? Co Cię na początku przerażało i jak pokonałaś swoje lęki?

To było coś! (śmiech) Pamiętam, jak pierwszy raz w październiku 2011 spotkałam się z instruktorem na placu do nauki jazdy. A on, niewiele myśląc, oddał w moje ręce motocykl i powiedział, że mam wsiadać i zobaczymy, ile potrafię. Jakież było jego zdziwienie, jak powiedziałam, że będę na motocyklu siedziała pierwszy raz, więc raczej najpierw powinien mi wytłumaczyć jak on działa (śmiech). Już pierwszego dnia z tupetem obtarłam się o stojący na mojej drodze żywopłot. Ostatecznie jednak nauka jazdy poszła mi szybko i sprawnie, choć warunki pogodowe mi zdecydowanie nie sprzyjały. Wiecznie jeździłam w deszczu, zimnie i przy wichurach, oczywiście bez kompletnego stroju motocyklowego, którego wtedy jeszcze nie miałam….

A jak poszedł sam egzamin?

Na egzamin zapisałam się pod koniec listopada, wprawdzie nie wyjeździłam jeszcze wszystkich godzin, lecz pogoda nie zwiastowała niczego dobrego i groziło mi czekanie do wiosny. Egzamin zdałam za pierwszym razem, choć było to jedno z gorszych przeżyć w moim życiu i trzy razy pytałam współtowarzyszy, czy napis „pozytywny” oznacza, że na pewno zdałam? (śmiech) Od początku wszystko szło nie tak… Po pierwsze, otrzymałam kask w kilku rozmiarach za duży, który całą trasę musiałam trzymać i poprawiać, bo zasłaniał mi oczy. Po drugie, egzaminator nie wydawał poleceń mówiąc wyraźnie, tylko krzyczał na mnie, co nie sprzyjało koncentracji na jeździe. Po trzecie, zestresowało mnie to, że kilka osób przede mną, ubranych w stroje motocyklowe (wydawało się, że egzamin to dla nich tylko formalność) – oblało! No ale jak widać, dla chcącego nic trudnego i udało się zdać egzamin za pierwszym razem.

Prawko odebrałam dopiero w styczniu, więc pierwszy raz na mojego BMW F650 GS, ważącego blisko 200 kg, wsiadłam na wiosnę 2012r. Usiadałam, odpaliłam, poczułam tę masę i moc w każdej części mojego ciała. W mojej głowie wirowały sprzeczne uczucia, z jednej strony podekscytowanie i zadowolenie, a z drugiej przerażenie i obawy przed tym, czy dam temu potworowi radę? Gdyż na swoim motocyklu ledwo sięgam nogami do podłoża, co zdecydowanie nie ułatwia mi zadania.

Było strasznie czy tylko „strach miał wielkie oczy”?

Strasznie nie było, tak nie można powiedzieć, ponieważ już po kilku minutach poczułam to „coś”, co czują pewnie wszyscy motocykliści i wiedziałam, że jazda na motocyklu to jest to, co chcę w życiu robić! Oczywiście czasem zdarzają mi się gorsze momenty w jeździe, świadczące o braku umiejętności – dlatego też uważam, że należy się cały czas doszkalać i uczyć, a także pokonywać własne słabości. Jednak wywrotki nadal mi się zdarzają (liczę je skrupulatnie – były 4), oczywiście są zazwyczaj  niegroźne, tzw. parkingówki – po prostu tej długości własnej nogi czasem mi zabraknie. Ale była też i jedna, która skończyła się skręceniem kostki i późniejszym pokonaniem ok. 2,5 tysiąca kilometrów, bez używania prawej nogi, czyli bez tylnego hamulca (gwarantuję, że się da!). W związku z tym na nadchodzący rok mam w planach naukę podnoszenia własnego motocykla, gdyż podobno da się podnieś te 200 kg, nawet przy moich gabarytach (śmiech). Poza tym, muszę się koniecznie doszkolić w jeździe poza asfaltem, tym bardziej, że coraz częściej zdarza się nam zjeżdżać z głównych szlaków, a wybierane przez nas kierunki są coraz bardziej wymagające.

Kiedy odbyłaś pierwszą podróż motocyklową poza granice naszego kraju?

Udało się w drugim sezonie mojego jeżdżenia, czyli w 2013 r., gdy pojechaliśmy z grupą znajomych na przedłużoną majówkę. I nie ukrywam, że wtedy było to dla mnie wyzwanie! Tego samego roku w sierpniu zaliczyliśmy również słynną motocyklową trasę Grossglocknerstrasse i od tego też sezonu obiecaliśmy sobie, że co roku będziemy się starali odbyć co najmniej dwa wyjazdy: jeden dłuższy i jeden krótszy. Bardzo się cieszymy, że jak do tej pory – plan udaje się realizować! Nasze dotychczasowe wyprawy możecie prześledzić na blogu: http://ewaimariuszwpodrozy.blogspot.com/p/motowyprawy.html .

Staracie się łączyć podróżowanie z pracą i zarabianiem na nie? Jak Wam to wychodzi?

Nie tylko się staramy, ale musimy godzić pracę z podróżami. Nasza praca raczej nie sprzyja jeżdżeniu na motocyklach. Dlaczego? Ano dlatego, że gdy jest sezon motocyklowy, jest też i sezon w branży budowlanej, w której pracujemy. Zatrudnieni jesteśmy w jednej firmie i nasza praca wiąże się z ciągłymi delegacjami. Tak naprawdę, cały czas jesteśmy poza domem, mamy więc czas na jeżdżenie tylko w weekendy i podczas urlopu. Ale chcemy udowodnić, że pracując w ogromnej korporacji i mając do dyspozycji tylko 26 dni urlopu w roku (z czego kilka musimy przymusowo wykorzystać w określonych dniach) – można nadal realizować swoje marzenia! Oczywiście wolelibyśmy mieć tego czasu więcej i móc pozwolić sobie na dłuższe, niż tygodniowe czy maksymalnie dwutygodniowe wypady. Na razie jednak musimy radzić sobie z takim stanem rzeczy i godzić nasze obecne zajęcie z największa pasją, jaką są dla nas motocykle. Choć być może przyjdzie taki dzień, kiedy zaczniemy szukać innego zajęcia, pozwalającego w większym stopniu pogodzić pracę i motocykle…

Po tylu, przeróżnych wypadach – spakowanie się na motocyklu to dla Ciebie „pikuś”?

Pakowanie to zdecydowanie moja domena (śmiech). Zarówno na wyjazdy, jak i w trakcie naszych podróży – Mariusz nie tyka pakunków i upychaniem wszystkiego, co niezbędne, zajmuję się ja. Na początku pakowałam w kufry np. suszarkę i mini żelazko, dziś już takiego, zbędnego balastu nie zabieramy – tym samym zostawiamy sobie miejsce na kilka butelek wina, przywożonych za każdym razem z odwiedzanych przez nas krajów. Dziś pakujemy się tylko w dwa wałki bagażowe, no i mamy na swoich motocyklach po jednym kufrze centralnym. Kufry boczne leżą w garażu, gdyż nie są nam już potrzebne.

Oczywiście dzisiejsze wynalazki ułatwiają mi zadanie. W każdą podróż zabieramy np. ręczniki nie zwykłe, a te z mikrofibry – bo są dużo mniejsze. Rewelacyjnym wynalazkiem jest również odzież termoaktywna do wyboru: uniwersalna, ocieplająca, chłodząca, więc na każdą pogodę. A miejsca zajmuje naprawdę niewiele i w przeciwieństwie do bawełnianej odzieży można ją spokojnie nosić kilka dni, bez cierpienia z powodu nieprzyjemnych zapachów (śmiech). Ważna jest również odpowiednia odzież motocyklowa, koniecznie trójwarstwowa z wypinanymi podpinkami.

Dodatkowo bierzemy: duży i mały aparat fotograficzny, kamerę, nawigację, tablet i całą reklamóweczkę ładowarek do tychże sprzętów (śmiech). Z ubrań zabieram: parę dżinsów i spodenek, kilka koszulek, kosmetyczkę, buty, klapki, a także rękawice motocyklowe na zmianę i podpinki z odzieży motocyklowej. Zabieramy również całe mnóstwo motocyklowych części, smarów, olejów i innych „bibelotów” dla naszych motocykli – ale pakowaniem z tego zakresu zajmuje się już Mariusz i przeznaczony jest do tego prawie cały, jego duży kufer centralny.

Czy jako kobieta musisz rezygnować w podróży z wielu rzeczy, udogodnień? Jak to znosisz?

Na początku musiałam, dzisiaj nie rezygnuję, bo na co dzień ich już raczej nie potrzebuję. Właśnie uświadomiłaś mi tym pytaniem. jak zmieniło się moje podejście do rzeczy niezbędnych mi w codziennym życiu…

Obieracie bałkańskie kierunki i nieco azjatyckich? Jak typujecie swoją kolejną trasę? Jakie kraje lubicie najbardziej i dlaczego?

Nasze podróżowanie zaczęliśmy od Polski, potem przez Europę, a teraz sięgamy planami w coraz dalsze zakątki świata. Oczywiście problemem jest praca i mało wolnego czasu, a wiadomo, że im dalej chce się wyjechać – tym dłużej taka podróż trwa. Niestety na dzień dzisiejszy nie możemy pozwolić sobie na więcej, niż dwutygodniowy urlop, co bardzo ogranicza nasze plany.

Jeśli chodzi o kierunki, które wybieramy, to jak widać są one bardzo różne. Na pewno w czołówce ulubionych krajów znajduje się Czarnogóra. Coraz częściej marzą nam się jednak dalekie podróże w trochę mniej uczęszczane i znane zakątki świata. Stąd ostatnio bardziej ciągnie nas we wschodnie, azjatyckie kierunki. Nie można jednak stanowczo stwierdzić, co najbardziej lubimy i co nas najbardziej pociąga, gdyż każdy, nowo odwiedzony kraj olśniewa nas zupełnie czymś innym. Uwielbiamy zarówno kręte alpejskie drogi, egzotykę i nieprzewidywalność krajów azjatyckich, jak i gościnność oraz różnorodność krajów bałkańskich. Każdy kraj, każda kultura i ludzie spotkani w różnych zakątkach świata są inne i po prostu wyjątkowe. A wyjazdowych kierunków jakie chcemy zrealizować, w naszych głowach jest całe mnóstwo!

A co takiego wyjątkowego jest w Czarnogórze?

Nie do końca wiem, ale po prostu lubimy wracać w ten europejski zakątek. Może to też dlatego, że za pierwszym razem nie do końca udało się nam ten kraj (w takim stopniu jak chcieliśmy) zobaczyć. Najpierw w przejechaniu słynnej, widokowej trasy w parku Durmitor przeszkodziła nam pogoda (w nocy przed wjazdem spadło 5 m. śniegu i trasa była nieprzejezdna), wybraliśmy więc alternatywną trasę za namową właściciela kwatery, w której nocowaliśmy. Jednak realizację planu tym razem uniemożliwiła moja wywrotka i kontuzja, tuż przed pokonaniem kanionu Sušica. W poprzednim roku wróciliśmy i przejechaliśmy trasę przez Durmitor, ale jeszcze tam wrócimy, bo trzeba jeszcze przejechać przez kanion Sušica, zanim zdążą go wyasfaltować (śmiech).

Ale plany na obecny sezon już są?

Tak, w planach na ten rok mamy MotoMajówkę na Ukrainie, potem w czerwcu planujemy dłuższy, dwutygodniowy urlop i tu opcje są dwie: wyjazd do Gruzji i Armenii (z wcześniejszym transportem motocykli na miejsce) albo po raz trzeci Bałkany, jednak w trochę zmienionej konfiguracji (Ukraina, Mołdawia, Rumunia, Bułgaria, Grecja, Albania, Czarnogóra, BiH). No i koniecznie po zasmakowaniu w 2015 r. Azji, chcemy tam wrócić, więc w planach jest także wyjazd do Indii bądź Tajladii oczywiście z motocyklowym akcentem. Ewentualnie inny, bardziej egzotyczny, pozaeuropejski wyjazd.

Patrząc z perspektywy czasu – na ile motocykle zmieniły Wasze wspólne życie? Co wniosły i czy było warto?

Najpierw odpowiem na Twoje drugie pytanie – czy było warto? Oczywiście! To chyba najlepsze, co mi się w życiu mogło przydarzyć, no może poza spotkaniem Mariusza (śmiech). A czy motocykle zmieniły nasze życie? Myślę, że wywróciły je do góry nogami. Zmieniły się nam priorytety. Dziś najważniejsza nie jest już praca, a jest ona tylko sposobem na realizację motocyklowych marzeń. Plany na urlop mamy zawsze związane są z motocyklami, a weekendy często spędzamy, grzebiąc przy naszych maszynach, umazani w smarach, snując plany na następne motocyklowe wypady, a nie chodząc po centrach handlowych i wydając kasę na kolejne, niepotrzebne ciuchy i bibeloty. Motocykle stały się więc nieodłącznym i niezastąpionym elementem naszego wspólnego życia. 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze