Edyta Klim

Miłka Witek z bakcylem podróżowania

Na swoją pierwszą, długą podróż motocyklową, Miłka nie była przygotowana i wiele przygód po drodze ją zaskoczyło. Jednak uzyskane doświadczenie i wyniesione wrażenia - popchnęły ją na kolejne wyprawy.

Przed wyprawą z Korfu miałaś doświadczenie w podróżowaniu? Jaki wtedy miałaś staż kilometrowy?

Jeśli chodzi o podróżowanie na motocyklu, to nie miałam żadnego doświadczenia. CB500 kupiłam w sierpniu 2012 roku, ale nie pojeździłam w tamtym sezonie zbyt dużo. W 2013 r. jeździłam na zloty i na krótsze przejażdżki (chyba nie pojechałam nigdy dalej, niż 200km w jedną stronę). W 2014 pojechałam na Korfu do pracy – w jedną stronę autokarem jako pilot (pracowałam tam, jako rezydentka biura podróży), a już na miejscu bardzo szybko zaczęło mi brakować moich dwóch kółek. Dogadałam się więc z zaprzyjaźnioną firmą przewozową i „cebula” dotarła… w luku bagażowym autokaru! Wracałam stamtąd już na motocyklu, a w tym roku w obie strony pojechałam na motocyklu.

Czyli to w pewnym sensie była konieczność, a nie zaplanowana wycieczka?

Mój motocykl został mi dostarczony do Grecji, a musiałam przecież jakoś stamtąd wrócić. Postanowiłam wtedy, że taka trasa 2000 km na motocyklu to coś, czego mi potrzeba – wymarzone wakacje po męczącym sezonie. Nie pomyliłam się! Jeżeli chodzi o przygotowania, to pojechałam: z pożyczonymi sakwami, w butach od mojego chłopaka (które było o 3 rozmiary za duże, a w drodze się obydwa rozkleiły!), bez zielonej karty, z kamerką GoPro i całą masą pozytywnej energii, spragniona odrobiny szaleństwa.

Czy wiele sytuacji w drodze Cię wtedy zaskoczyło? Jak bardzo ta podróż minęła się z Twoimi oczekiwaniami?

Pierwszym zaskoczeniem była gleba, którą zaliczyłam kilka dni przed wyruszeniem w drogę. W efekcie złamałam prawe lusterko wraz z mocowaniem, klamkę sprzęgła i zdewastowałam zegary (które przestały działać dopiero kilka dni po moim powrocie do domu). Szybkie naprawy, nieplanowane wydatki i następna niespodzianka na granicy z Macedonią, gdzie okazało się, że wymagana jest zielona karta. Kupiłam ubezpieczenie za 50 euro na 2 tygodnie, bo innego (tańszego i krótkoterminowego) rozwiązania nie było, a niedługo potem w drodze nad jezioro Ochrydzkie – kolejna gleba! Motocykl zatrzymał się na sakwach, a ja nabiłam sobie gigantycznego siniaka, ale obyło bez strat w ludziach i sprzęcie (śmiech).

Potem rozkleił mi się jeden but w Skopje, drugi w Belgradzie. W drodze na Nowy Sad całkiem rozpruła mi się jedna sakwa i odfrunęło z niej coś czarnego. Dopiero rok później doszłam do tego, że zgubiłam wtedy pokrowiec przeciwdeszczowy, na sakwy właśnie (śmiech). Było kilka sytuacji kryzysowych z powodu pomylenia drogi i w stolicy Serbii prawie dostałam mandat za parkowanie, a w ogóle dojechałam tam tak późno, że nie udało mi się wymienić pieniędzy, nie można było nigdzie zapłacić w euro, więc spędziłam wieczór i noc bez jedzenia i picia!

Nie było ciężko, pogoda trafiła mi się świetna, bo chociaż to początek października – było całkiem ciepło (o wiele bardziej, niż w tym roku), deszcz padał jeszcze przez chwilę w Grecji, ale najbardziej zaskoczyło mnie zmęczenie. Nie spodziewałam się, że będę tak zmęczona, szczególnie przedostatniego dnia – kiedy przejechałam coś ok. 800 km.

Lubisz bezstresową jazdę do celu czy raczej przygody, które potem długo się wspomina?

Przygody! To tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o różne przygody. Ale bez tych smaczków nie byłoby tak fajnie!

Podróżowanie uzależnia? Po powrocie myślałaś od razu o kolejnej podróży?

Oczywiście, że tak – nawet dobrze się nie rozpakowałam, a już chciałam jechać dalej (śmiech).

A do kolejnej wyprawy byłaś lepiej przygotowana?

Na kolejną kupiłam sobie swoje własne buty motocyklowe, sakwy i roll bag, no i wzięłam zieloną kartę – mogę więc chyba powiedzieć, że generalnie przygotowana byłam o wiele bardziej.

Bez jakich rzeczy nie wyobrażasz sobie dłuższego wyjazdu motocyklem?

Po tych trzech wyjazdach, które mam za sobą – wiem, że kolejnym razem nie pojadę nigdzie bez: podgrzewanych manetek, GPS (a to będzie wymagało zrobienia w CB500 gniazda zapalniczki), kufrów (trzeba będzie zamontować stelaż) i odzieży przeciwdeszczowej. Znajdzie się kilka innych gadżetów, o których do tej pory nie myślałam, ale doświadczenie pokazało, że można sobie dzięki nim to moje podróżowanie „na pałę” uprzyjemnić i ułatwić.

Czy był moment, kiedy myślałaś że nie dasz sobie rady? A takie gdy zagrożone było Twoje życie/zdrowie?

Nie przytrafiła mi się podczas podróży na motocyklu sytuacja, w której zagrożone było moje życie. Było za to kilka sytuacji, kiedy się bałam… Przedostatniego dnia zeszłorocznej wyprawy pokonywałam bardzo długi odcinek z Belgradu do Frydka Mistka, pomyliłam trochę drogę i źle oszacowałam czas potrzebny na przejechanie ponad 800 km, a w rezultacie Słowację pokonywałam już w nocy. Jeden odcinek, chyba Żylina, Czadca, Mosty koło Jabłonkowa, prowadził przez las. Nie było oświetlenia i nie mijały mnie żadne samochody, psychika zaczęła płatać figle i przypomniały mi się wszystkie horrory, które w życiu widziałam. Oczywiście nie raz na poboczu zaświeciły się oczy, co tylko potęgowało mój niepokój. Nawet jak teraz o tym myślę to mam ciarki (śmiech).

Bałam się też trochę, jak benzyna skończyła mi się na autostradzie w Serbii i drugi raz w drodze do Lublany (dwie osobne historie), ale był to kompletnie inny rodzaj strachu. W pierwszym przypadku czułam się nieswojo, bo byłam sama i byłam łatwym celem. W drugiej sytuacji jechałam w nocy i pusty bak oznaczał tyle, że stanę na poboczu na autostradzie bez jakichkolwiek perspektyw na rozwiązanie problemu.

Właściwie takich sytuacji mogłabym wymienić więcej – zerwana linka sprzęgła, rozklejone buty, poprute sakwy, jeżdżenie po Neapolu… Ale generalnie nie było bardzo źle, czasem tylko nie najlepiej (śmiech).

Miałaś w jakimś momencie ochotę zrezygnować z dalszej jazdy?

Zrezygnować chciałam dwa razy z zimna. Raz w Toskanii, gdy na miejsce dotarłam o 2:00 w nocy, bo nie mogłam znaleźć wioski, w której miałam się zatrzymać. Temperatura spadła poniżej zera. Oczywiście nie poddałam się i dotarłam na miejsce, ale ze łzami w oczach po 3 godzinach błądzenia po ciemnym lesie. Drugi raz – to końcówka mojej ostatniej wyprawy. Czechy i Polska, 200km do domu, a temperatura ciągle spada. Od 10 stopni do 0. Zatrzymywałam się co 30 km, na ręce ubrałam 4 pary foliowych rękawiczek ze stacji benzynowej, a na to moje własne. Poza tym jechałam położona na baku z jedną ręką na silniku, żeby się ogrzać. Już prawie zdecydowałam się na nocleg, ale nie mogłabym chyba spojrzeć sobie w oczy, jakbym na ostatniej prostej poległa. Dojechałam więc wymarznięta na kość, ale dumna!

Czyli najsłabszym punktem wypraw była niewystarczająco ciepła odzież? Masz w planie lepsze przygotowanie się na zimno?

Podgrzewane manetki na 100%, szybka, bielizna termoaktywna – to pierwsze zakupy jakie zrobię, przygotowując się do kolejnego sezonu.

Co najbardziej lubisz w motocyklowym podróżowaniu?

Wolność. A poza tym, bardzo podoba mi się jeżdżenie solo. Przy podróżowaniu w pojedynkę nie ma kompromisów. Chcę się zatrzymywać co 200km – ok! Co 30 km? Też super. Nie ma niepotrzebnego gadania o tym kto jedzie lepiej, kto szybciej – niestety spotkałam się z tym do tej pory kilkukrotnie. Jak komuś jest zimno – to mu jest zimno, co mnie obchodzi, że komuś innemu nie jest… Lubię tę niezależność, przecież chodzi o to, żeby sobie sprawić przyjemność, a im więcej osób w grupie, tym bardziej jednostki muszą się dostosowywać. A może po prostu, nie trafiłam jeszcze na zgraną ekipę?

Kiedy odkryłaś istnienie motocykli i stwierdziłaś, że musisz zostać motocyklistką?

Szczerze mówiąc, motocykle nie jarały mnie od zawsze – pasją zaraził mnie mój chłopak. Jak się poznaliśmy zaproponował, że podrzuci mnie do Katowic (25km). Usiadłam jako plecak na motocyklu Yamaha YZF 1000 Thunderace. Nie wiedziałam gdzie trzymać nogi, ani gdzie się złapać. Jak dojechaliśmy na miejsce, nogi trzęsły mi się jeszcze godzinę. Od adrenaliny, prędkości, w ogóle całokształtu. Wtedy postanowiłam, że muszę mieć motocykl! Wielokrotnie jeździłam z moim chłopakiem na zloty, przejażdżki, powoli wkręcałam się w całą społeczność, ale od samego początku chciałam mieć swojego sprzęta, bo „plecakowanie” mi kompletnie nie odpowiadało.

Jak Ci poszła nauka jazdy i jak wybrałaś dla siebie motocykl?

Nie dysponowałam wtedy żadną sumą pieniędzy, wzięłam więc kredyt i zapisałam się na prawko, a nim je zdałam – kupiłam Hondę CB500. Nie miałam za dużego wyboru, bo jestem niska (niecałe 165cm) i w grę wchodziła „cebula”, albo GS500, ewentualnie Kawasaki ER-5. Wyboru pomógł mi dokonać zaprzyjaźniony mechanik i chociaż od początku skłanialiśmy się do CB500, to zdecydowała dostępna akurat na allegro sztuka. Sprzedawał ją prokurator (drugi właściciel, pierwszy w Polsce), stan był bardzo dobry jak na ten rocznik i adekwatna cena. Nauka jazdy jakoś poszła, chociaż na koncie mam kilka mniejszych i większych wywrotek. Do tej pory nienawidzę cofania, choć do wagi i wysokości motocykla już przywykłam.

Mimo, że tak duże wrażenie zrobił na Tobie sportowy motocykl, to nie ciągnie Cię w stronę torów i dużych prędkości?

Zrobił na mnie wrażenie nie tylko dlatego, że był to sportowy motocykl, ale ze względu na to, że był to chyba drugi motocykl na jakim siedziałam w życiu, a pierwszy na jakim jechałam. Poza tym z taką prędkością nie jechałam nigdy, niczym (ale nie powinnam jej tu wymieniać (śmiech)). Na chwilę obecną nie ciągnie mnie do dużych prędkości, bo nie do końca ufam swoim umiejętnościom. Biorąc pod uwagę, że kilka lat jeździłam na „sporcie” jako pasażer – to wiem jaki jest czas reakcji i jak niesamowite umiejętności są potrzebne, żeby jeździć takim motocyklem dobrze i przede wszystkim, żeby się po prostu nie zabić… Wiele razy na autostradzie samochody chcąc pomóc i ustąpić miejsca, zmieniały pas z lewego na środkowy, gdy my byliśmy już w połowie tego samego manewru. Trzeba naprawdę dobrze jeździć, żeby wykorzystać potencjał takich motocykli, a nie kupię sportowego litra, żeby nim jeździć po mieście i raz na rok autostradą, trochę szybciej. W trasę też na takim nie pojadę, bo spali cztery razy tyle, co „cebula” czy jakikolwiek turystyk, a przez tą pozycję złamię kręgosłup po 500 km (śmiech).

Nie będę ukrywać – marzy mi się wyjazd na tor, żeby spróbować, sprawdzić się i przede wszystkim udoskonalić technikę. Wierzę, że szkolenie na torze przed samą jazdą jest świetne i warte uwagi. Można dużo się nauczyć i wykorzystać to potem, nie tylko na torze, a po prostu na drodze. Chociażby z tego powodu chciałabym w takim szkoleniu wziąć udział. Ale powyżej 200 km/h jeździć na chwilę obecną nie będę, bo uważam, że jestem za słaba i potrzebuję jeszcze dużo praktyki.

Do jakiego zatem motocykla wzdychasz?

Gdy przyjdzie wiosna to pojadę na jazdę próbną, bo mam na oku piękną Yamahę 750. Jeśli się polubimy, a ja będę w dobrej sytuacji finansowej – to ją kupię, jako trzeci motocykl i zacznę się uczyć jeździć na czymś, co ma więcej, niż 58 koni. A docelowo chciałabym posiadać kiedyś BMW R 1200 GS i nim objechać cały świat (śmiech).

Po tylu kilometrach jesteś nadal zadowolona z wyboru CB500?

Powiem szczerze, że już w ubiegłym sezonie chciałam przesiąść się na coś większego. Po tegorocznym też miałam taki plan, zaczęłam się rozglądać i szukać, jaki model w ogóle wchodzi w grę. Najpierw postanowiłam się przesiąść na Transalpa (turystyczny motocykl, którym mogłabym jeździć nie tylko po asfalcie) albo Tenere.  Transalp w międzyczasie się sprzedał, więc nie miałam okazji spróbować, a na Tenere wyglądam i czuję się jak na rakiecie – do ziemi brakuje mi chyba z 10cm! I wtedy nadarzyła się okazja, że za bardzo dobre pieniądze kupiłam Yamahę XT 600. Enduro generalnie marzyło mi się od dawna, a lepszej okazji nie mogłam sobie wymarzyć! Po tym zakupie postanowiłam jednak zostawić sobie „cebulę”. Tyle kilometrów i nigdy nic się nie działo (oprócz zerwanej linki sprzęgła). To jest po prostu niezawodny motocykl, tym bardziej, że ja jej nigdy go nie oszczędzałam – strzelanie z wydechu i te sprawy… (śmiech). Muszę jeszcze założyć szybkę, podgrzewane manetki, dodać gniazdo zapalniczki, zmienić zegary, a może i bak się uda dorwać, a potem przed nami kolejne owocne sezony!

Jakieś dalekie cele są znów na liście Twoich marzeń?

Uwielbiam podróże i jazdę na motocyklu, więc moje marzenia są ściśle z tym związane. W przyszłym roku planuję dużo jeździć w terenie, po raz kolejny pojadę do Grecji (Bałkany podejście trzecie!), ale tym razem na spokojnie, ze zwiedzaniem. Potem, jak będą pieniądze, to odwiedzę Rumunię. No i widziałam kilka fajnych projektów, do których z chęcią bym dołączyła, ale tutaj niestety ograniczają mnie finanse lub umiejętności. Na kolejne lata planuję jeszcze jazdę po Skandynawii (jedno z moich większych marzeń) i Europie Zachodniej (Portugalia, Hiszpania). Ale moje największe marzenie to Ameryka Południowa, a z niemotocyklowych – przejażdżka koleją transsyberyjską. 

Strona bloga z podróży: http://madeintheighties.blogspot.gr

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze