Edyta Klim

Romain Custom Motorcycles – odnaleziona droga życia Agaty Roman

Agata Roman zaryzykowała i w wieku 19 lat otworzyła własny warsztat custom dla motocykli. Nie żałuje tej decyzji - to jest jej świat, jej wizja motocykli i droga życia.

Czy droga, jaką sobie wybrałaś, otwierając własny warsztat, jest gładka czy wyboista?

Moją ścieżkę kariery zawodowej raczej porównałabym do takiej typowej, polskiej drogi. Nawet, kiedy wydaje mi się, że jadę już po pięknej, równej nawierzchni, to nagle wpadam rozpędzona w świeżo rozkopaną, dziurawą drogę, nie napotykając po drodze żadnych znaków ostrzegawczych. Bywa ciężko, a czasem jeszcze ciężej, ale jakby nie było – to nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu. Kocham to, co robię z całego serca i myślę, że z biegiem czasu może być tylko lepiej. Wszystkie trudy tej pracy wynagradza mi niezmierzona satysfakcja po dobrze wykonanej robocie i wdzięczność klienta, zwłaszcza przy „ciężkich przypadkach”. Codziennie uczę się nowych rzeczy, napotykam przeróżnych ludzi i jeszcze różniejsze maszyny z usterkami lub bez. Nie jestem i nie mogłabym być skazana na rutynę.

W jaki sposób weszłaś w ten świat i kiedy poczułaś, że on jest też Twój?

Od 14 roku życia poruszałam się jednośladem, niestety był to tylko motorower, ale od czegoś trzeba było zacząć. Gdybym urodziła się 20 lat wcześniej, to pewnie od małego jeździłabym motorynką czy WSK-ą od dziadka. W wieku 16 lat zaczęłam grzebać przy motocyklach u znajomego, którego poznałam przypadkiem. On wprowadził mnie w świat starej motoryzacji, uczył i tłumaczył. Odkręcałam śrubki w piwnicy, będąc na wagarach i sprawiało mi to ogromną radochę. Pomału zaczynałam się zagłębiać w ten temat i czułam, że w końcu, po wielu latach szukania tej jedynej drogi – znalazłam ją. Dziś wiem, że na milion procent chcę robić właśnie to i nie wyobrażam sobie, bym mogła się wypalić i pracować w innym zawodzie.

Wolisz mieć wolną rękę w tworzeniu motocykli, czy też praca pod dyktando klienta nie stanowi dla Ciebie problemu?

Absolutnie nie pogardziłabym klientem, który położy pieniądze na stół, krótko nakreślając, co chciałby finalnie otrzymać i powie: „masz wolną rękę”. Wodze fantazji, na dzień dzisiejszy, tak naprawdę hamuje tylko budżet projektu. Zdecydowanie lepszy jest konkretny klient, który wie czego chce, niż taki, któremu można podsuwać miliardy propozycji, a on i tak będzie miał problem z ostatecznym wyborem. Praca pod dyktando nie stanowi dla mnie żadnego problemu, o ile życzenie jest fizycznie możliwe do spełnienia i zgodne z moim poczuciem estetyki.

Jakbyś miała podzielić pracę nad motocyklem na etapy, to jak one u Ciebie wyglądają?

Bardzo trafne pytanie. Moja praca przy projektach dzieli się na kilka etapów. Pierwszy to stworzenie jakiegoś zamysłu, wizji i wybór motocykla bazowego. Pomijając tak oczywiste kwestie, jak kupno i przegląd stanu technicznego motocykla, następnie pozbywam się wszystkiego, co niepotrzebne np. oryginalnych przełączników, siedzenia, kierownicy, oświetlenia, czy wydechu. Wszystko zależy oczywiście od projektu i od stopnia jego przebudowy. Następny i chyba najdłuższy etap – to wstępne budowanie bryły. Mierzę co trzeba, szukam części i próbuję spasować wszystkie elementy w jedną spójną całość. Motocykl dostaje mnóstwo nowych gratów. Czasem też modyfikowane są stare elementy, jeśli można wydobyć z nich coś fajnego. W momencie, kiedy stworzę „na surowo” (bez malowania) finalną bryłę, wtedy motocykl jest testowany, czy nic ze sobą nie koliduje, czy czegoś nie trzeba zmodyfikować lub przenieść w inne miejsce. Jeśli wszystko działa tak, jak powinno, to następuje etap kolejny – rozbiórka w drobny mak. W przeciągu jednego popołudnia motocykl zostaje rozebrany praktycznie do zera (to zależy też od tego, jakiej pracy wymaga silnik). Następnie elementy, takie jak: rama, zawieszenie, koła, wahacz, czy jakieś drobne mocowania zostają zabezpieczone i idą do piaskowania, a później do lakierowania proszkowego. Zbiorniki paliwa i błotniki lakieruje się „na mokro”. Przygotowana przeze mnie podstawa siedzenia zostaje obszyta przez tapicera. Silnik, jeśli tego wymaga, jest szkiełkowany, sodowany, bądź malowany, by uzyskać określone walory wizualne. A jeśli potrzebuje remontu, to robimy remont. Ostatni etap następuje, gdy wszystkie elementy są już gotowe do składania i wygląda to mniej więcej tak, jak klocki lego w wersji dla dużych dzieci. Zwykle zaczynam od włożenia silnika do ramy, następnie zawieszenie, wahacz i koła. Oczywiście montuję nowe łożyska, nowe przewody, linki oraz zalewam nowe płyny. Później idziemy w drobniejsze elementy. Składane są zaciski hamulcowe na nowych zestawach naprawczych, kierownica z osprzętem, elektryka. Na koniec zostaje tylko jazda testowa i strojenie, a później motocykl jedzie do swojego właściciela.

Czy wszystkie prace przy motocyklu jesteś w stanie wykonać sama? Niektóre prace powierzasz specjalistom w danej dziedzinie?

Mądre przysłowie mówi, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego! Robię to, co umiem zrobić i staram się nie brać sił na zamiary. Tnę, spawam, projektuję, składam, rozkładam, wyginam, szlifuję, naprawiam, remontuję. Jestem w stanie sama rozłożyć, przykładowo takiego Sportstera do ostatniej śrubki, ale kiedy trzeba włożyć silnik z powrotem w świeżo polakierowaną ramę – to w tym momencie przydają się dodatkowe dwie ręce. Zdarzało mi się odstawiać naprawdę niezłe akrobacje w warsztacie, kiedy próbowałam za wszelką cenę zrobić coś, bez niczyjej pomocy. Dlatego od marca tego roku nie działam już w pojedynkę i praca idzie znacznie lepiej. Nawet zwykła wymiana płynu hamulcowego idzie o wiele sprawniej. Trzeba byłoby mieć 6 rąk, nieskończoną siłę i mnóstwo cierpliwości, żeby poradzić sobie bez dodatkowej pomocy. Często moje usilne próby bycia samowystarczalną kończyły się krwiakami, siniakami, rozcięciami i kilkutygodniowym bólem pleców.

Nie mam cierpliwości, miejsca ani sprzętu do lakierowania i piaskowania, więc takie rzeczy zostawiam specom. Nie potrafię też szyć, więc siedzenia wykonuje dla mnie tapicer. Uważam, że to całkiem normalna kwestia. Profesjonalne warsztaty też zlecają pewne prace innym, chociażby chromowanie śrub i detali. Najważniejsze jest to, aby każdy wykonywał swoją pracę i robił to, co robić potrafi najlepiej. Efekt finalny i tak spoczywa na mnie, wraz z odpowiedzialnością za motocykl i zdrowie klienta.

Z pewnością sporo nowych umiejętności już nabyłaś, dzięki swojej pracy?

Od początku mojej kariery przyswoiłam naprawdę kawał wiedzy, a czuję się, jakbym przeczytała dopiero spis treści. Nie da się tego lepiej opisać. Nie mam 20 lat doświadczenia i nie mam się za taką, co pozjadała wszystkie rozumy. Uczę się poprzez pracę i nie boję się pytać. Najważniejsze są podstawy – wiedza ogólna na temat motocykla, pracy silnika, zasady działania poszczególnych podzespołów. Większość swojej wiedzy zdobyłam po prostu praktyką. Rozkładałam, oglądałam, czytałam i wszystko nabierało sensu. Z każdym rokiem czuję ogromny progres. Tak naprawdę jestem samoukiem, skończyłam liceum, a brudzę się w smarach. W wieku 19 lat otworzyłam swój mały warsztat. Sama nie wiem, kiedy to się wszystko stało.

Czy Twoja pierwsza wizja motocykla pokrywa się zwykle z tą finalną jego odsłoną?

Jeszcze się to nigdy nie zdarzyło, żeby zbudowany motocykl pokrywał się kropka w kropkę z graficznym projektem, który powstał przed rozpoczęciem pracy. Czasem efekt końcowy nie odbiega znacznie od pierwotnego zamysłu, a czasem powstaje coś zupełnie innego, niż zakładałam na początku.

Które z Twoich prac są Ci najbardziej bliskie? I czy z biegiem czasu cenisz je tak samo, czy jest po pewnym czasie taka natarczywa myśl, że coś można było zrobić inaczej?

Najbliższy memu sercu jest pierwszy Harley, którego przebudowałam kilka miesięcy temu. Co prawda był to tylko Sportster, ale zrobił mały szum na Konwencie we Wrocławiu i pojawił się nawet w magazynie Świat Motocykli. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kilka ważnych dla mnie osób z branży mocno doceniło moją pracę i to jest największa duma. To był dla mnie duży krok. Na pewno do końca życia będę wspominać wszystko, co z nim związane.

Wymagam od siebie bardzo dużo, jak na moją krótką karierę. Nigdy nie jestem w stu procentach zadowolona ze swojej pracy. Każdego dnia chcę wiedzieć więcej i więcej. Zawsze chciałabym móc zrobić coś lepiej. Przy każdym skończonym projekcie z biegiem czasu wprowadziłabym jakieś drobne zmiany, ale to chyba dobrze, przynajmniej nie spoczywam na laurach. Nawet odpowiadając na Twoje pytania wciąż czuję, że moje odpowiedzi są niewystarczające, nudne, chaotyczne. To samo czuję w pracy. Mam tylko nadzieję, że znajdę kiedyś złoty środek, tak aby umieć docenić swoją dobrze wykonaną pracę, jednocześnie mając wciąż ambicje na robienie lepszych rzeczy.

Masz już takie „zawodowe zboczenie”, że jak widzisz motocykl – to od razu wyobrażasz sobie, co z nim można zrobić?

Pierwszy raz ktoś o to zapytał. Tak, dokładnie tak mam. Z przyzwyczajenia patrzę na motocykle pod kątem bazy do przebudowy. Oceniam kształt ramy, myślę nad tym, jakie zmiany można wprowadzić, żeby podrasować je wizualnie. Tu ucinam, tam spawam, zachowując przy tym odpowiednie proporcje. Automatycznie pozbywam się w głowie niepotrzebnych elementów i dodaję nowe. Mam wrażenie, że mój umysł działa jak program komputerowy. Czasem chciałabym wpuścić klientów do swojej głowy, bo nie zawsze umiem jasno i dokładnie zwizualizować swoje połamane pomysły.

W pewnym sensie „customizujesz” też swoje ciało i z pewnością wyróżniasz się z tłumu, podobnie jak Twoje motocykle?

Coś w tym jest. Zdecydowanie nie jestem niewidzialnym szarakiem. Kiedyś miałam mnóstwo kolczyków, ale pozbyłam się ich w większości, bo po prostu przeszkadzały mi w życiu codziennym. Miewałam kolorowe włosy i zawsze czymś musiałam się wyróżniać z tłumu. Na dzień dzisiejszy zostało mi jedynie tatuowanie się. Nie zafarbowałabym już włosów na inny kolor, niż blond i nie zrobiłabym sobie kolczyków na twarzy, czy w innym miejscu na ciele. To po prostu niewygodne. Staram się być mniej krzykliwa ze swoim wyglądem. Po kilku latach komentowania mojego wyglądu na ulicy, odwracaniu się za mną i pokazywaniu palcami – człowiek ma zwyczajnie dosyć.

Masz tatuaże związane z motocyklami?

Tak, mam kilka. Pierwszy tatuaż związany z motocyklizmem, który zrobiłam przedstawia czaszkę w kasku leżącą w trumnie, co oznacza tyle, co „ride till death”. Na udzie mam postać Jezusa w fioletowej szacie, trzymającego silnik Panheada. Taka moja religia. Na łydce mam kościotrupa jadącego motocyklem, a na przedramieniu świecę zapłonową. Lewa ręka jest rozpoczętym rękawem motocyklowym. Na dłoni mam kolorowy gaźnik S&S, na przedramieniu kopniak ze sprężyną i klucz płaski w kolorze różowym. A dopiero się rozkręcam. Na całych plecach chciałabym mieć silnik Kluckleheada, ale to plan na dalszą przyszłość.

Kultura custom’owych motocykli, warsztaty custom, oferty sklepów z akcesoriami – mają w Polsce coraz większy zasięg? Obserwujesz, że to trend modny i rosnący?

Obserwuję ten temat w Polsce dopiero od pięciu lat. Niemniej jednak zgadzam się z tym w stu procentach. Na początku motocykle typu custom wydawały się być dla mnie jakimś odległym, niszowym tematem, a okazuje się, że większość motocyklistów dzisiaj rozumie o co chodzi, kiedy mówisz „bobber” czy „cafe racer”. Zauważam też dużą zmianę w dostępności części do budowy motocykli, zarówno do HD, jak i do Japończyków. Oczywiście poszły w górę również ceny, np. tłumik, który kiedyś można było kupić za 30 zł, dzisiaj kosztuje 110 zł. Jest popyt – jest podaż. Nawet Romet zaczął produkować fabryczne Cafe Racery, ale na szczęście maszyny zbudowanej całkowicie pod siebie nie zastąpi żadna fabryka.

Jak często na motocyklach jeździsz?

Jestem raczej niedzielnym jeźdźcem. Więcej czasu zdecydowanie spędzam w warsztacie pracując, niż na przejażdżkach. Czasem zastanawiam się, czy właśnie dłubanie nie sprawia mi więcej przyjemności. W sezonie jeżdżę, jak tylko jest pogoda, ale raczej są to krótkie wypady do miasta w celu załatwiania jakichś spraw albo niedalekie wypady na pobliskie wioski, gdzie koła poniosą. Podczas pracy jeżdżę też motocyklami klientów, jeżeli wykonuję prace ingerujące w układ mechaniczny, czy elementy wpływające na bezpieczeństwo motocykla. Na brak wrażeń nie narzekam.

Masz jakiś prywatny motocykl? Jest przerobiony?

Właśnie kilka dni temu dotarł wreszcie mój nowy nabytek – Harley Davidson Dyna z 1981 Shovelhead. Jestem zakręcona na punkcie HD odkąd pamiętam i w końcu udało mi się zapracować na spełnienie swojego marzenia. Obiecałam sobie, że do zimy pojeżdżę w oryginale. Byłam przekonana, że wytrwam w postanowieniu, ale oczywiście zdążyłam już go rozebrać, prawie na części pierwsze i wprowadzam właśnie kilka drobnych zmian na ten sezon. Pewnie przez zimę zrobię całkowitą przebudowę i remont silnika, a co z tego powstanie zobaczymy…

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze