Edyta Klim

Nie taki diabełek straszny, jak go malują… na różowo!

Są takie motocyklistki, które mają dwie twarze. Na co dzień spokojne i romantyczne, a po wskoczeniu na Yamahę R6 – szalone i bez hamulców. Podejrzewamy, że to robota „Różowego Diabełka”!

Diabeł kojarzy się z czerwonym kolorem, a u Ciebie jednak diabełek jest różowy – dlaczego?

Mi również diabeł zawsze kojarzył się z kolorem czerwonym oraz z czarnym charakterem. Jednak prawie nikt nie wie, że w moim przypadku słowo „Diabełek” w nazwie wywodzi się od czegoś zupełnie innego… Ale żeby to wyjaśnić, muszę przedstawić w skrócie moją historię. Zanim zostałam „Różowym Diabełkiem”, byłam zwykłą kobietą z pasją do motocykli…

Taką pasję miałaś od dzieciństwa?

Tak, od dziecka nosiłam w sercu pasję do motoryzacji. Zamiast bawić się lalkami i pluszakami, to wolałam zabawkowe samochodziki i motorki. Lalki i pluszaki występowały tylko w rolach pasażerów na pojazdach (śmiech). Gdy motocykliści obok mnie przyjeżdżali, to zawsze im machałam, a jak tylko była okazja – lgnęłam do motocykli, żeby chociaż na nich posiedzieć (w rodzinnym albumie mam pełno takich zdjęć).


W gimnazjum jeździłam na skuterach, a nawet miałam okazję pojeździć na pocket ścigaczu. Zaczęłam zawierać znajomości z motocyklistami, oglądałam ścigacze na portalach aukcyjnych, różne filmy, a także zdjęcia. Wtedy już wiedziałam, że będę jeździć ścigaczem. Poznałam też chłopaka, który miał Yamahę YZF R6 RJ11 w malowaniu raven. W tamtym momencie był to nowiuteńki motocykl, mający zaledwie trzy lata. Powiedziałam sobie, że kiedyś będę taki mieć. Czas mijał, a ja dalej rozwijam swoją pasję i marzyłam.

Jaki był ten pierwszy motocykl?


Pierwsze kroki stawiałam na Hondzie CBR 954RR Fireblade w wieku 18 lat. Dużo osób niedowierzało, że dałam radę – ostrzegali, że „litr” jest nieodpowiednim motocyklem do nauki jazdy. Usiadłam na motocyklu, otrzymałam wskazówki, gdzie co jest i do czego służy oraz usłyszałam słowa, które do tej pory doskonale pamiętam: „Tylko nie puszczaj szybko sprzęgła, bo ci motocykl wyrwie do przodu”. Ja w tamtym momencie rozpłakałam się ze strachu, bo trzymałam sprzęgło, a jedynka była już wbita. Po chwili ruszyłam i… pojechałam. Zapewne wiesz, jakie to uczucie – pierwszy raz jechać na prawdziwym motocyklu. To nie były motyle w brzuchu, tylko wieloryb! (śmiech)

Na tej Hondzie nauczyłam się jeździć, a później były inne motocykle np. Yamaha YZF R125, czy Yamaha FZS 600. „Fazerka” była mojego męża, który obecnie jeździ na Yamahą YZF R1. Miałam również możliwość przejechania się na chopperze, ale to nie jest moja bajka. Wtedy miałam kombinezon motocyklowy i pozostałe elementy stroju w kolorach czerni i bieli. Nic wyróżniającego się, więc często mylono mnie z chłopakiem i podjudzano do ścigania się, czego wtedy bardzo nie lubiłam. I to był ten moment, kiedy zaczęłam szukać kombinezonu z elementami w kolorze różu. Bardzo chciałam, aby z daleka było widać, że jestem dziewczyną. I tu właśnie zaczyna się rozwiązanie zagadki, dlaczego „Różowy Diabełek”.

Twoja różowa przemiana zaczęła wtedy nabierać kształtów?

Zdecydowałam – następny kombinezon to będzie Dainese z różowymi elementami, który bardzo mi się podobał. Ale zanim tak się stało, założyłam nowe konto na Facebooku, aby mieć profil tylko dla bliskich mi osób. Nie miałam pomysłu na nazwę, bo nie chciałam podawać swoich danych, więc stwierdziłam, że skoro będę mieć taki kombinezon, to może „Różowy Diabełek”? Bo wiadomo, że Dainese ma w logo głowę diabła. Tak zostałam „Różowym Diabełkiem” na Facebook’u, po dwóch latach założyłam konto na Instagramie, pod tą samą nazwą.


Zmieniłam cały swój ubiór, na ten z różowymi elementami. W międzyczasie zakupiłam mój wymarzony motocykl – Yamahę YZF R6 RJ12 i to w tym samym malowaniu raven, co wiele lat temu mi się spodobało. On też przeszedł ogromną zmianę, chociaż to jeszcze nie koniec modyfikacji w jego wyglądzie – mam dość ciekawy pomysł. Powoli zaczęłam się utożsamiać z dosłownym znaczeniem słowa „Diabełek” i niedawno pojawiły się różki na moim kasku (nareszcie znalazłam odpowiednie, które nie będą przeszkadzać mi podczas jazdy).

To był chyba strzał w dziesiątkę, bo Twój profil na Instagramie jest bardzo popularny?

Początkowo mój profil na Instagramie nie był zbyt ciekawy, wstawiałam tam posty raz na tydzień, a nawet rzadziej. Aż do momentu, gdy zupełnie obcy mi ludzie zaczęli pisać do mnie, że podoba im się mój motocykl, mój wygląd na nim – że wszystko ciekawie współgra. Byli ciekawi mojej osoby i zadawali mi dużo pytań: skąd jestem, od kiedy jeżdżę, czy pokażę swoją twarz oraz wiele innych… Wtedy pomyślałam, że super by było spróbować rozwinąć to konto i Instagram zaczął mnie coraz bardziej wciągać. Wstawiałam częściej zdjęcia, które początkowo były robione telefonem, a obecnie robi mi je mąż aparatem. Moje konto zaczęło szybko się rozwijać. Powiem Ci ciekawostkę – 16 czerwca minęły dwa lata od momentu założenia tego profilu.

Na zdjęciach nigdy nie prezentujesz twarzy – cenisz sobie prywatność czy czekasz na specjalną okazję, żeby się publicznie „objawić”? 

Jestem osobą, która ma dwie twarze. W życiu prywatnym (bez kasku) jestem spokojną, a nawet trochę wstydliwą kobietą, uwielbiam spacery i jestem typem romantyczki. Ale mam i drugą twarz, jako motocyklistka i „Różowy Diabełek”. Gdy zakładam kask jestem szaloną, zakręconą, zabawną i gadatliwą babką. Lubię wtedy wygłupiać się, a tym samym śmiać i nie ma dla mnie granic szaleństwa. Nie jestem już wstydliwa, czuję wolność, a wszystkie problemy znikają.

Od początku nie chciałam pokazywać siebie, swojej twarzy i życia prywatnego. To dla mnie zachowanie pewnej prywatności, ale też dzięki temu moje konto na Instagramie jest inne od większości profili. Niemalże codziennie dostaję wiadomości z prośbami, abym się ujawniła, pokazała siebie bez kasku. Ale kto wie? Może przyjdzie taki dzień, taka chwila, gdy opublikuje na profilu post: „Hej! To ja jestem Różowym Diabełkiem!”. (śmiech) 

Z pewnością się wyróżniasz się teraz w motocyklowym świecie – jest to odbiór zawsze pozytywny?


Tak, myślę, że się wyróżniam w motocyklowym świecie, bo mało kto ma tyle różu na motocyklu (śmiech). Jestem bardzo pozytywnie odbierana przez wiele osób i jest to dla mnie bardzo miłe. Chociaż zdarza się i „hejt” w moim kierunku, ale staram się tym nie przejmować. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi i mieć z nimi kontakt, dlatego też na moim profilu, pod postami, można znaleźć różne pytania do moich obserwujących. Wiele osób pisze do mnie z różnymi sprawami motocyklowymi, a także z osobistymi. Gdy wyjeżdżam motocyklem, to bardzo zwracają na mnie uwagę również dzieci. Machają do mnie, robią sobie zdjęcia na moim motocyklu, jak ja to robiłam w dzieciństwie. Więc nie taki diabełek straszny jak go malują (śmiech).

W opisie wstawiłaś „szczęśliwa żona”, czyli mąż o Twoją popularność i fanów zazdrosny nie jest? Dzielicie razem motocyklową pasję?

Mój „ślubny” nie jest, ani trochę zazdrosny o moją popularność i konto na Instagramie, wręcz przeciwnie! Sam pilnuje mnie, żebym wstawiła post na czas i namawia na kolejne zdjęcia, czy też wyszukuje ciekawe miejsca na sesje zdjęciowe. Dla mnie był w stanie nauczyć się posługiwania aparatem fotograficznym i rozszyfrować te wszystkie, zawiłe ustawienia. Wie już, którym obiektywem jaki efekt otrzyma – gdzie wcześniej wcale go nie ciągnęło do fotografii. Jedynie bywa zazdrosny o czas, który poświęcam na prowadzenie konta i na rozmowy z moimi obserwującymi.

Od początku dzieliliśmy wspólnie pasję do motocykli, nawet wtedy, kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi. Poznaliśmy się całkiem przypadkiem… Wiele lat temu pojechałam na zlot motocyklowy ze znajomymi z jego okolicy i od tego wyjazdu wszystko się zaczęło. Obecnie tworzymy zgrany duet, pod każdym względem!

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu?


Wolny czas uwielbiam spędzać na wycieczkach motocyklowych, na które zawsze wybieram się z moim mężem. Z każdego wyjazdu staram się przywieźć pamiątkę – w formie magnesu na lodówkę, mam już dość pokaźną ich kolekcję. Wyjeżdżamy w różne miejsca, obecnie są to polskie miasta lub całkiem opuszczone lokalizacje, które mają w sobie coś niezwykłego. Lubię jeździć tempem turystycznym, żeby móc zobaczyć jak najwięcej, bo każdy rejon Polski różni się od siebie i ma coś charakterystycznego, wyjątkowego.

Bywają też wypady tylko po to, by pośmigać po winklach. Mieszkamy w górach świętokrzyskich, więc jest ich tutaj sporo. Wtedy nastawiam się na szybkie tempo, co daje mi później niezłego „powera” na kolejne dni. Wcześniej, co weekend jeździłam na zloty, a moim marzeniem był wyjazd na tygodniowy zlot w Łebie, które zrealizowałam dwa lata temu.

Być może, jeszcze w tym roku, wybierzemy się za granicę motocyklami, jednak będzie mi trudno namówić męża, na taki wyjazd na ścigaczach. Twierdzi, że jeśli chcemy pojechać tak daleko, to musimy kupić motocykl turystyczny. Zagraniczną wycieczką moich marzeń jest Francja, bo odkąd jeżdżę motocyklem, to o niej myślę. Chętnie zwiedziłabym również Włochy i Chorwację. Jeżdżę ścigaczem, który zazwyczaj kojarzy się z jazdą po torze – niestety jeszcze nie próbowałam, ale mam nadzieję, że w te wakacje to się zmieni!  

Insta: https://www.instagram.com/rozowy_diabelek_r6/

Facebook: https://www.facebook.com/rozowy.diabelek

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze