Edyta Klim

Motocyklem przez zaplecze świata – wywiad z Sylwią Barto

Sylwia Barto motocyklistką została w wieku 40-stu lat, dołączając do męża i córki. I choć nadal mówi o sobie, że jest „świeżakiem”, to Hondą Africa Twin dała sobie radę, nawet na hiszpańskim szlaku TET.

Motocykle to u Was pasja rodzinna?

Myślę, że mogę tak już powiedzieć. W obecnej chwili podróżujemy już z córką, czekamy jeszcze na syna Kacpra i rodzina Barto będzie w komplecie – to takie moje marzenie. Przygodę z motocyklem w naszym domu rozpoczął mąż, stopniowo zarażając mnie oraz naszą córkę Emilię, miłością do motocykli. Przez 6 lat byłam tzw. plecaczkiem, a gdzieś w połowie tej drogi zaczęłam marzyć i widzieć siebie na motocyklu.

Zawsze lubiłam wyzwania i tak  do mojego pudełka z marzeniami wpadło kolejne – postanowiłam, że na 40-te urodziny będę jeździć motocyklem. Trzy lata dojrzewałam do decyzji, a takim zapalnikiem była nasza córka, która mając 14 lat zdała na kategorię AM. Kurs rozpoczęłam mając 40 lat, jednak egzamin, w wyniku perypetii życiowych, przesunął się na kolejny sezon. Do tego doszła sytuacja z pandemią i zamknięciem ośrodków egzaminacyjnych. Z końcem maja, kiedy wszystko ruszyło, umówiłam się na egzamin i przy trzecim podejściu stałam się szczęśliwym, posiadaczem prawa jazdy kat. A. W tym czasie również córka zrobiła kolejny krok i zdała egzamin na A1 za pierwszym podejściem.

To od kiedy samodzielnie jeździsz motocyklami i jakie były te Twoje początki?

W sumie mam dwa sezony za sobą, czyli jestem tzw. świeżakiem (śmiech). Nim zdecydowałam się na kurs postanowiłam, że najpierw pojeżdżę na Hondzie 125 Varadero, oswoję się i utwierdzę w swojej decyzji o rozpoczęciu kursu. W tym czasie byliśmy już w Gruzji i jadąc na tylnej kanapie, przemierzając z mężem stepy pod Azerbejdżanem – utwierdziłam się, że jestem gotowa! Była to ostatnia wyprawa jako „plecaczek”.

Oczywiście  początki mocno mnie zaskoczyły, nagle to coś, co wydawało się łatwe, wcale takie łatwe nie było. Mogę powiedzieć, że jestem z tych kobiet, co się nie poddają i lubią mocne wyzwania – tu jednak musiałam przeprosić się i słuchać mądrzejszych. Pierwsza wyprawa,  po zdanym  egzaminie, prowadziła przez Polskę. Była radość, ale i była złość, i słowa niecenzuralne „…na co mi to, przecież z mężem było też fajnie”. Najtrudniejszy dla mnie jest piach, opanowanie jazdy po nim wyzwala w mojej głowie burzę i falę emocji. Ale kończył się dzień, trudna trasa i wraz z kolejnym porankiem – ponownie był uśmiech, wsiadałam, przekręcałam stacyjkę i jechałam, szczęśliwa…

Jaki masz teraz motocykl i czy spełnia Twoje oczekiwania?

Z Hondy Varadero 125 przesiadłam się na Hondę Africa Twin CRF 1000. Szaleństwo – co niektórzy mówili, ale w międzyczasie jeździłam również na KTM 390. Pomału oswajałam się z gabarytami i mocą mojego „Bizona” (tak pieszczotliwie mówię o moim motocyklu). Pokochałam tę pracę silnika oraz możliwości Hondy, jakie mi daje poza szosą i w trudnych warunkach.

Podróżując motocyklem, wolisz drogi czy bezdroża?

W podróżach motocyklowych chcemy jak najwięcej zobaczyć i poznać okolicę. Nasze trasy zawsze prowadziły przez „zaplecze świata”. Na początku były to boczne, wąskie, kręte drogi, aczkolwiek asfaltowe. Te 180 km potrafiliśmy jechać nawet 5 godzin. Takie podróżowanie, po pierwsze nie pozwala na rozwijanie „naddźwiękowych prędkości”, co
z punktu widzenie bezpieczeństwa jest dla mnie bardzo istotne, a po drugie daje możliwość odkrycia niepowtarzalnych zakątków mijanych miejsc.

Z każdą wyprawą, coraz częściej zjeżdżaliśmy na gruntowe i szutrowe drogi, aż podczas wyprawy dookoła  Tatr, na jednej z takich dróg, wyrwaliśmy tłumik z kolektora wydechowego. Ta przygoda zakończyła się tym, że poznaliśmy fantastycznych ludzi, którzy pomogli nam naprawić motocykl i dalej kontynuować naszą podróż. Jak to mówią: „spodziewaj się niespodziewanego” i to jest w tym wszystkim najfajniejsze! Choć korci mnie, żeby zapytać, co dzisiaj mnie czeka, to odpowiedź mojego męża znam z góry: „spodziewaj się niespodziewanego”. Ta przygoda była też impulsem do tego, aby zmienić motocykl na bardziej dostosowany do naszych preferencji podróżniczych i tak rozpoczęła się nasza przygoda off-roadowa.

Planujecie dokładnie każdy etap wspólnych podróży?

Odkąd sięgam pamięcią, nasze podróże były zawsze spontaniczne i trochę szalone. Nawet jak dzieci były małe, to uczyliśmy je, by podczas podróży korzystały ze wszelkich dóbr, jakie daje nam dane miejsce. Nie ma to znaczenia, czy śpimy  w hotelu czy w namiocie. Zazwyczaj śpimy tam, dokąd dojedziemy danego dnia, bez żadnych rezerwacji. Choć szczerze powiedziawszy, prysznic z ciepłą wodą, po ciężkim, pełnym emocji i kurzu dniu – jest mile widziany.

Namioty zawsze zabieramy na wyprawę, ale póki co, zawsze udawało się nam znaleźć kwaterę, nawet na największym odludziu, np. wysoko w górach Gruzji. Jest to korzyścią dla nas, bo przy okazji  poznajemy pyszne jedzenie i fantastycznych ludzi, z którymi często utrzymujemy kontakty do dzisiaj.

Te „nowe smaki” dodają kolorytu podróżowaniu?

Wspominam o jedzeniu, bo jest ono ważnym czynnikiem w poznawaniu otaczającej nas kultury, danego miejsca, w którym przebywamy. Wspólne spożywanie posiłków zbliża ludzi, a ludzie tworzą atmosferę i kształtują kulturę danego miejsca. Jesteśmy smakoszami i uwielbiamy próbować regionalne potrawy, choć nie zawsze nam smakują (śmiech).

 Gdzie do tej pory dotarłaś na kołach, a jakie kierunki są jeszcze w planie?

Moja pierwsza podróż motocyklowa odbyła się w lipcu 2020 roku, wraz z naszą córką Emilią i znajomymi. Plan podróży był taki, aby większość  trasy pokonać bezdrożami – w 10 dni przejechaliśmy 2200 km. Start był spod Warszawy, gdzie obecnie mieszkamy, w kierunku rodzinnych stron, czyli woj. świętokrzyskiego, kierując się dalej na południe. Następnie zachodnimi rubieżami Polski – dojechaliśmy na Kaszuby, a stamtąd bocznymi, ale już asfaltowymi drogami wróciliśmy do domu. Całą trasę pokonałam na KTM 390, a Emilia na Aprilia 50.

Wakacyjnie byłam jeszcze w moich ukochanych  Bieszczadach, gdzie po raz pierwszy pojechałam na Hondzie Africa Twin . To tam miałam pierwszy raz styczność z serpentynami i tu na myśl przychodzi mi wspomnienie i od razu uśmiech na twarzy.  Jak trafiliśmy na słynne serpentyny w Izdebkach, to tego dnia zjechały się tam, chyba wszystkie ścigacze z okolicy i nagle wjechałam ja, z moją królową „Afryką”.  W tym głośnym miejscu, po chwili zapadła się cisza, bo  panowie zreflektowali się, że ktoś się pojawił i im „zamula”. Odniosłam wrażenie, że grupka motocyklistów przeczekała, aż zjadę spokojnie, żeby po chwili w pełni móc korzystać z zawijasów (śmiech). 

W maju 2021 roku zrealizowaliśmy kolejne marzenie – wyjazd do Chorwacji. Do naszej ekipy  ponownie dołączyła nasza córka Emilia, już na Malaguti 125. A w mojej głowie znowu pojawiło się „czerwone światełko” – na drodze grząski grunt, sporo kamieni w terenie  oraz doszły znaczne wysokości (Przełęcz Mali Alan w górach Velebit oraz szczyt Sv. Jury). Śmieję się, że mój  mąż powinien dostać Oskara, za te moje lękowe „schizy”. Zdaję sobie sprawę, że każdy dzień na motocyklu, to też trening dla mojej głowy i utrwalanie umiejętności. Wiem, że sporo muszę przejechać, by w pełni cieszyć się jazdą po bezdrożach. Chcę w pełni poczuć wolność, bo przecież siła jest w kobietach!

Zdobywanie przez ciebie doświadczenia to tylko jazda, czy też wiedza z innych źródeł?

Swój pierwszy sezon zakończyłam szkoleniem offroad’owym, gdzie miałam możliwość przećwiczyć nowe  umiejętności. Mogłam je już wykorzystać w nowym sezonie – w marcu tego roku byłam na 10-dniowej  wyprawie do Hiszpanii, w regionie Andaluzji. Część trasy przejechaliśmy trackiem TET. Hiszpania była miłym zaskoczeniem, pomimo iż każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Jestem dumna z siebie, że dałam radę, pokonując 1900 km ciężkim motocyklem, oczywiście z niewielką pomocą męża w wyjątkowo trudnych momentach.

A jak córka radzi sobie z Wami na wymagających trasach i w towarzystwie dużo większych motocykli?

Paradoksalnie, chyba lepiej niż ja (śmiech). W terenie nasza średnia prędkość nie przekracza 50 km/h, zatem nie odstaje od nas, a wręcz przeciwnie – trudny teren pokonuje bardzo sprawnie i bez kompleksów. Raczej nie zdarza się jej podnosić motocykla z ziemi, czego nie możemy powiedzieć o naszych, ciężkich maszynach. Jej atutem jest też młodość i ułańska fantazja. Poza tym, zanim pojechała z nami na dłuższą, poważniejszą wyprawę, to była dwa razy na szkoleniu enduro i jeździła z nami na wyprawy po Polsce.

Mąż zabiera ją też na męskie wyprawy w trudniejszy teren i z relacji wiem, że nie odstępuje chłopakom, ani na centymetr! Jeśli chodzi o przejazdy asfaltem, to są to zazwyczaj kręte drogi, na których odstaje tylko na dłuższych prostych, ale nadrabia na zakrętach pokonując je w pełnym złożeniu, na tyle, na ile pozwala jej dualna opona. Reasumując – radzi sobie bardzo dobrze i na pewno nie jest przysłowiowym zamulaczem. Zazwyczaj jest prowokatorką przejazdu przez ciężki teren, który ja chętnie bym czasem  ominęła.

Jakie teraz macie plany podróżnicze?

Jesteśmy w trakcie organizacji wyprawy do Azji Środkowej, a dokładnie będzie to Kirgistan, być może też Tadżykistan. Wszystko oczywiście zależne jest od obecnej sytuacji pandemicznej na świecie. Ponadto, na najbliższe lata w planach jest: Mongolia, Bajkał i Ameryka Południowa: Patagonia, Peru, Chile, Boliwia. 

Instagram: https://www.instagram.com/widoki_z_kanapy_motocykla/

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze