Edyta Klim

Motocykle budziły w niej strach, a nawet przerażenie. A jednak…

„Motocyklowa pasja dodała mi pewności siebie, pozwoliła uwierzyć w moje umiejętności, pokazała, że jeśli czegoś zapragnę - mogę to osiągnąć!” – mówi Ewelina Waszkiewicz, @motorem_w_sukience

Motocykle od zawsze Cię kręciły czy był jakiś moment przełomowy w tej pasji?

Nie od zawsze darzyłam motocykle miłością. Wręcz przeciwnie – wzbudzały we mnie strach, a nawet przerażenie. Motocyklistów uważałam za szaleńców, a jazda motocyklami kojarzyła mi się z ulicznymi wyścigami i strasznymi konsekwencjami wypadków z ich udziałem. Była też sytuacja, która jeszcze bardziej pogłębiła moje obawy – śmierć naszego najlepszego przyjaciela w wypadku motocyklowym w 2017 roku. Był to dla nas ogromny cios, a ja jeszcze bardziej zaczęłam bać się tych maszyn.

Gdzieś tak od 2016 r. mój mąż wciąż wspominał o prawku na kat. A, a ja odwodziłam go od tej myśli na milion sposobów. Jednak uparł się i dopiął swego – kupił sportowy motocykl Suzuki GSX-R. Myślałam, że zejdę na zawał! Nie widziałam w motocyklach żadnych zalet, nie pojmowałam, co jest w nich takiego pociągającego? To przecież maszyny potwory! Jadąc z mężem z prędkością 60 km/h miałam strach w oczach.

O rany! To co takiego musiało się stać, że zmieniłaś zdanie?

Tak było do 2019 roku, kiedy jak za strzałą Kupidyna, doznałam olśnienia! Nie wiedzieć jakim cudem – zmieniłam zdanie… Może chciałam udowodnić coś sobie? Może komuś? Nie wiem. Po prostu im częściej widziałam jak mój mąż jeździ motorem, tym bardziej zaczęłam mu zazdrościć. Może to zabrzmi śmiesznie, ale na dźwięk motocykla zaczynało mi walić serce i to dosłownie. Dzień w dzień wyobrażałam sobie, jak to ja nim jadę.

I w końcu pojechałaś?

Zaczęło się od tego, że kupiliśmy Hondę CBR 125 (miałam już od dawna kat. B). To na niej uczyłam się ruszać, zmieniać biegi, wciąż jednak z przerażeniem. Nasza przygoda ze 125-tką nie trwała zbyt długo, bo mój mąż stwierdził, że jeśli będę jeździć bez szkoły, to nabiorę złych nawyków i zrobię sobie krzywdę. Miał rację. Sam mnie zapisał na kurs i sprzedał mój motocykl w środku sezonu. Wariat! (śmiech) Od tamtej pory inna dziewczyna, w dodatku moja imienniczka, śmigała na mojej perełce. Mówili, żeby nie żałować, a mi jednak zakręciła się łezka w oku. To właśnie od tego momentu poczułam, że jazda motocyklem to coś, co sprawia mi przyjemność, radość i daje poczucie wolności. Jeszcze przed zapisaniem się na kurs, rozglądaliśmy się za motocyklem dla mnie i kupiliśmy Hondę Hornet 600. Już nie było wyjścia, musiałam zrobić uprawnienia, by jeździć moją ukochaną „Hanią”.

I faktycznie ten kurs Ci się przydał do opanowywania motocyklowych umiejętności?

Szybko okazało się na kursie, że nie byłam najlepszą motocyklistką, mimo wcześniejszych ćwiczeń na 125-tce. Doszłam nawet do wniosku, że wcale nie potrafię jeździć! Pewna siebie wjechałam na ósemkę i okazało się, że linie przekroczone, a ja na dodatek boję się skręcić mocniej kierownicę. Na szczęście kilka wskazówek instruktora i szło mi coraz lepiej, a przede wszystkim przestałam się tak bać – zaczęłam oswajać „potwora”. Podczas wyjazdu na miasto miałam wywrotkę, bo najpierw chciałam wjechać na pomarańczowym, a w ostatniej chwili zaczęłam hamować i… bęc w samym centrum, na oczach wielu ludzi (godziny szczytu). To nauczyło mnie pokory i ostrożności.

Najbardziej niedorzeczne jest to, że nie zdałam za pierwszym, drugim, ani trzecim razem, choć na placyku w szkole wszystko robiłam bezbłędnie. Po prostu mam tak, że jak mi na czymś bardzo zależy, to się spinam, a to mi w niczym nie pomaga. Po różnych perypetiach na egzaminach, w końcu zrobiłam sobie od nich przerwę, jak już uszkodziłam sobie nogę. Podeszłam znowu w kolejnym roku i się udało! Zostałam posiadaczką uprawnień na kat. A i idzie mi całkiem nieźle.

Miałaś wsparcie ze strony znajomych, rodziny?

Moim wsparciem był i nadal jest mój mąż. To on mnie dopingował, kiedy po kolejnym, niezdanym egzaminie miałam dość. To on widział, jak bardzo mi zależy i trzymał za mnie kciuki. A dzieci? Starsza córka sama śmiga quadami i lubi jeździć jako plecak taty, więc mnie rozumie. Znajomi w większości byli na tak, ale zdarzały się osoby, które dręczyły mnie opowieściami o strasznych wypadkach, rozszarpanych ciałach i wydłubywaniu kamieni z mięśni (o gorszych nie będę wspominać). Obrażały motocyklistów, pytały po co mi to i mówiły, że to hobby dla dawców organów. Wypominały, że mam dzieci i mam dla kogo żyć (jakbym tego nie wiedziała). Nie ruszały mnie zbytnio te słowa, bo już za bardzo tej pasji pragnęłam. Choć było mi przykro, że ludziom tak łatwo przychodzi wkraczanie z butami w sferę marzeń innych. Ja nigdy nie pytałam ich o radę, tylko dzieliłam się swoimi planami. Z moich obserwacji wynika, że to nie jest odosobniony przypadek.

Jak teraz lubisz spędzać czas na motocyklu?

Nie ukrywam, że lubię jeździć sama. Bardzo mnie to relaksuje i uspokaja, zwłaszcza jak warunki atmosferyczne są sprzyjające. Często dojeżdżam motocyklem do pracy. Nie jeżdżę jak demon prędkości, ale 110 km/h przekraczam (śmiech). Raczej nie są to duże odległości, choć w planach mam dalszy, samotny wyjazd weekendowy. Zobaczymy jak się spiszę, no i jak spisze się moja „Hania”. Lubię też jeździć z mężem, choć to mnie odpręża w trochę mniejszym stopniu (śmiech). Nie jeździłam jeszcze z większą grupą (chyba że jako plecak). To jest element do nadrobienia – bo uważam, że wszystkiego należy spróbować.

Jak motocyklowa pasja zmieniła Twoje życie i czy na lepsze?

Zmieniła na lepsze. Jak już ktoś zdecyduje się na taki krok – to innej opcji nie ma! Pomijam dramatyczne wydarzenia, które wiadomo, że się zdarzają… jednak tak samo motocyklom, jak samochodom, rowerom, a w ostatnim czasie także hulajnogom.

Z reguły jestem nieśmiałą osobą, jednak wewnątrz mnie drzemie odrobina dzikości, a jazda motorem pozwala mi na wydobycie tej bardziej odważnej części mnie. Motocyklowa pasja dodała mi pewności siebie, pozwoliła uwierzyć w moje umiejętności, pokazała, że jeśli czegoś zapragnę – mogę to osiągnąć. Niekoniecznie przyjdzie to łatwo, ale im więcej w coś wkładasz wysiłku, tym większą masz satysfakcję z osiągnięć. Jazda motocyklem sprawia, że jestem z siebie dumna i za każdym razem, gdy uruchamiam silnik, czuję dreszczyk emocji. Poza tym fantastyczne jest to, że mogę robić coś, na co nie każdy ma odwagę, nawet mężczyźni.

Założyłaś nawet swój motocyklowy profil na Instagramie?

Tak, mam profil na Instagramie o jakże przewrotnej nazwie @motorem_w_sukience. Swoją drogą – w kiecce jeszcze jeździć nie próbowałam (śmiech). Jest to miejsce, w którym chcę pokazać przyjemność z jazdy motocyklem i dodać innym kobietom odwagi w podjęciu decyzji o jeździe na dwóch kołach. Bo wcale nie musimy znać się na wszystkich technicznych kwestiach, nie musimy się ścigać na torze, schodzić na kolano, czy jeździć na jednym kole. Wystarczy, że jazda motocyklem sprawia nam radość, a dodatkowo pozwala przemieszczać się z punktu A do punktu B. Inną ważną (o ile nie najważniejszą) dla mnie kwestią jest pokazanie moim najbardziej zaangażowanym obserwatorkom – córkom, że wszystko jest w naszych rękach i jeśli mamy marzenia, to nie powinnyśmy z nich rezygnować, nawet jeśli nie wszystko przychodzi łatwo… 

Instagram: https://www.instagram.com/motorem_w_sukience/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze