Edyta Klim

Hanczyzorka i jej miłość – Honda CBR 650R

Hanna „hanczyzorka” Chądzyńska motocyklową pasję rozwijała stopniowo, aby w końcu się przekonać, jaką sama może mieć frajdę z prowadzenia motocykla. A już najbardziej tego, w którym się zakochała!

Kiedy pierwszy raz serce mocniej Ci zabiło na widok motocykla?

To bardzo trudne pytanie, bo nie spodziewałam się, że moje droga życiowa potoczy się w takim kierunku. Życie mnie nie rozpieszczało i chodząc do szkoły mogłam jedynie pomarzyć o posiadaniu motocykla. Swoje marzenie ukrywałam przed mamą, bo wiedziałam, jakie ona ma zadanie na ten temat (w rodzinie mieliśmy śmiertelny wypadek na motocyklu). 

Pamiętam, że jako nastolatka oglądałam w internecie fotki pięknych maszyn i jeszcze piękniejszych kobiet na nich, a mieszkając w bloku przy ruchliwej ulicy – siedziałam godzinami na balkonie i nasłuchiwałam dźwięków wydechów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam i w życiu bym nawet nie przypuszczała, że kiedyś będę miała własną, dwukołową maszynę! Jednak gdzieś w sercu mi to już kiełkowało… Żeby było śmiesznej, teraz mieszkam w domku przy trasie S8 i nadal nasłuchuję motocyklistów (śmiech). Jestem zwykłą kobietą z męską pasją i zainteresowaniami, ale żeby nie było – kocham być kobietą! I jest mi niezmiernie miło, że mogę się podzielić historią swojej pasji.

To co było takim przełomem, że w końcu marzenia o własnym motocyklu zaczęły się materializować?

Przełomem był mój mąż, który jeździ teraz ze mną, a wcześniej to ja jeździłam z nim. Poznaliśmy się w szkole, przesiadywaliśmy razem na przerwach i pisaliśmy do siebie na gadu-gadu. Pamiętam do dziś, że miał zdjęcie profilowe na motocyklu, na jednym z portali społecznościowych. Gdy się poznaliśmy, to był po skończonym kursie kat. A, ale nie miał pieniędzy na egzamin, więc z okazji zbliżających się urodzin, zrobiłam mu imprezę i w ramach prezentu zrobiliśmy zrzutkę. Dzięki temu egzamin opłacił i zdał. Ciężko powiedzieć, czy gdybym na to nie naciskała, to byśmy dzisiaj jeździli, bo wtedy w głowie mieliśmy tylko naukę i imprezy (śmiech). W każdym razie cieszę się, że przyczyniłam się do spełnienia jego marzenia. To przykład tego, że we dwoje można więcej! Zanim sama wsiadłam na motocykl, to byłam „plecakiem”. Grzecznie siedziałam z tyłu przez prawie 4 lata, a w tym czasie mąż oswajał się z myślą, że kiedyś będę jeździć sama…

Pierwszy motocykl, którym jeździłaś to…?

Swoje pierwsze, motocyklowe kroki stawiałam na motocyklu Pitbike 140 MRF i można powiedzieć, że to był mój pierwszy motocykl. Na nim uczyłam się pozycji, operowania manetką i zmiany biegów. Kupiliśmy z mężem jedną sztukę, żebym nabrała pewności siebie i nauczyła się podstaw, zanim pójdę na kurs, bo szkoda marnować godziny szkolenia na naukę najprostszych rzeczy. Niedługo potem kupiliśmy drugą sztukę dla męża, żeby nie musiał już za mną biegać czy jeździć rowerem (śmiech). Pamiętam w jakim był szoku, że tak szybko wszystko łapię, nie odkręcam manetki zbyt mocno, motocykl mi nie odjechał spod tyłka i nie wjechałam w żaden płot. Nie ma to jak wsparcie w najbliższych, nie? (śmiech)

Zaczęliśmy sobie latać we dwoje, a ja z każdą, kolejną jazdą utwierdzałam się w przekonaniu, że to jest to, co kocham! Już siedzenie „na plecaku” nie było takie fajne, już chciałam czegoś więcej… Poczekałam do magicznej liczby w dowodzie – 24 lata, kiedy mogłam już zrobić kurs na kat. A. Poszłam i zdałam za pierwszy razem. Wtedy rozpoczęliśmy poszukiwania pierwszego (dużego) motocykla, szukając informacji o najlepszym dla mnie modelu na forach, w internecie, wśród opinii znajomych. Oczywiście biorąc poprawkę na moje kobiece gabaryty, wzrost oraz brak doświadczenia.

Jaki to był model?

Moim pierwszym, dużym motocyklem była turystyczna, piękna i bardzo kobieca maszyna Kawasaki ER-6F, na której zrobiłam ponad 7.000 km. Pomimo tego, że już nie posiadam tego motocykla, to bardzo dobrze go wspominam i polecam na pierwszy sprzęt, nie tylko dla kobiet! 

A obecnie masz bardziej sportowy model? 

Mam Hondę CBR 650R, w której się zakochałam na lipcowych jazdach testowych, organizowanych w Warszawie w Honda Autowitolin. To po prostu było to! Wsiadłam, ruszyłam i poczułam to coś… Wygląd, pozycja i wszystko było, jakby pode mnie stworzone. Nie musiałam się poprawiać, żeby ułożyć nogi czy tyłek – po prostu motocykl był szyty na moją miarę!

Od tamtej męczyłam męża i marudziłam, że chcę taki! Jak tylko został wystawiony na sprzedaż motocykl, którym jeździłam na testach, to codziennie obserwowałam ogłoszenie.  

W lutym pojechałam do salonu i jak to zwykle bywa, że wychodzimy ze sklepu z czymś innym, niż mieliśmy zamiar kupić, tak ja zamiast zakupić czarną używaną CBR – wzięłam nową i czerwoną! Dopiero po wpłaceniu zaliczki za nowy motocykl, wystawiłam ER-6F na sprzedaż i dwa dni później już jej nie było. Sama się nie spodziewałam, że tak szybko i łatwo przyjdzie mi przesiadka z turystyka na miejskiego sporta (śmiech). 

Jak najbardziej lubisz spędzać czas na motocyklu?

Lubię robić długie trasy i mieć jakiś punkt docelowy. Nie umiem i nie lubię się kręcić po mieście z nudów. Ja zazwyczaj z nudów robię pranie, układam w szafie, sprzątam, ćwiczę, ewentualnie myję samochód czy motocykl, ale w sumie bardzo rzadko się nudzę. Nie lubię się ubierać w ten cały strój, żeby pojeździć pół godziny. A pomimo sportowej pozycji w obecnym motocyklu, absolutnie nie czuję zmęczenia, bólu czy nudy na długiej trasie.

Nadal bardzo lubię też jeździć na „pitkach”, zimą na hali, a latem na placu. Te małe motorki tylko z wyglądu są takie łagodne, a tak naprawdę to małe diabły. Oczywiście oprócz zabawy, to też świetny trening i forma doskonalenia umiejętności. Wszystko, czego się nauczysz na „pitach” można przenieść na duży motocykl, a dzięki treningom zimą, nie jest się takim sztywnym na początku sezonu. Mogłabym chwalić „pitki” i wymieniać miliony zalet, ale tego po prostu trzeba spróbować! 

Zdarza Ci się też jeździć w terenie?

Co do offroad’u to bywa różnie, średnio mi to wychodzi – jednak w terenie bardziej komfortowo i bezpiecznie czuję się na czterech kołach. Mówiąc wprost, nie umiem dobrze jeździć w terenie i zazwyczaj więcej leżę, niż jeżdżę, co bardzo denerwuje mojego męża. Dlatego jak mam wybór, to w terenie wybieram 4 koła quada.

Mamy swoje „pitki” z oponami kostkami i czasami zabieramy je na Mazury, żeby poganiać po lesie i swojej działce, ale to tylko i wyłącznie dla zabawy, żeby się wyszaleć, ale też nabrać nowego doświadczenia. U mnie zawsze na pierwszym miejscu będzie asfalt i jak mam wybór, to go wybieram. Uwielbiam kręcić kółeczka i ósemki na placu i jazdę po nitce toru na hali, małymi „pitkami”. 

Ze sportowym motocyklem bywasz teraz na torach?

Na torach nie bywam, ale bardzo bym chciała zacząć swoją torową przygodę. Muszę najpierw przełamać lęk i strach, głównie przez glebą, uszkodzeniem motocykla i poważną kontuzją. Podziwiam za to wszystkie kobiety, które regularnie jeżdżą. Oglądam i zachwycam się pięknymi zdjęciami, dowodami przycierania kolan i łokci. Wiem, że od patrzenia nie nauczę się niczego, ale z każdym kolejnym zdjęciem czuję się bardziej zmotywowana i może niedługo pojawię się na jakimś szkoleniu na torze, czy może track day’u. 

Motocykl traktuję też jak środek transportu, który sprawdza się idealnie w warszawskich korkach, ale także jako odskocznię, bo jak już wsiadam na niego, to zazwyczaj nie myślę o niczym innym, tylko skupiam się na jeździe. Myślę, że większość wie, co mam na myśli… 

Twoje konto na Instagramie to „hanczyzorka” – skąd się wzięła taka nazwa?

Mój mąż jest bardzo słowotwórczy. Był taki okres, kiedy nazywał mnie różnymi ksywkami – od parówki, kluseczki, kurczaczka, po misiaczka, kochanie i… hanczyzor. Któregoś razu poszliśmy do znajomych na grilla i tam mój mąż powiedział do mnie właśnie „hanczyzor”. Wtedy Franek, 3-letni wtedy synek gospodarzy, zwrócił mu uwagę, że ciocia Hania jest kobietą i jeśli już musi mówić do mnie tak dziwnie, to powinien mówić: „hanczyzorka”. I tak zostało. Nazwa się przyjęła, jest inna, dość oryginalna, chwytliwa i aktualna już kilka lat.

Gdy założyłam Instagrama, to nie wahałam się przy wyborze nazwy profilu, a teraz już wszyscy tak na mnie wołają i ja wszędzie używam tej ksywki. Nigdy nie miałam w planie być z niej znana i nie zakładałam konta na Instagramie z myślą o tysiącach followersów. Ja po prostu się nudziłam podczas pandemii i zaczęłam się w to bawić. Bo najważniejsza w tym wszystkim jest zabawa (śmiech).

Marzenia motocyklowe najlepiej spełnia się we dwoje?

Najlepiej! Razem z mężem spełniamy motocyklowe marzenia, odhaczając kolejne miasta i państwa na mapie, które przejechaliśmy. I kiedy ja się wahałam, czy powinnam kupić nowy motocykl z salonu, to on nawet się nie zastanawiał i zapłacił zaliczkę za mnie, żeby tylko ta okazja nie uciekła. A jeszcze taka ciekawostka – mąż do dziś jeździ motocyklem, który kupiliśmy kilka lat temu do wspólnej przygody. Połączyła nas miłość, a miłość do wspólnej pasji i do siebie, dalej nas prowadzi razem przez życie… 

Insta: www.instagram.com/hanczyzorka

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze