Edyta Klim

„Elizz” chce wymiatać na moto jak koledzy instruktorzy

Eliza „Elizz” Zielińska uwielbia podnosić swoje umiejętności w jeździe motocyklami (w terenie oraz na asfalcie) i kocha konie. Posiadła już umiejętności szkolenia z pierwszej pomocy, a w przyszłości widzi siebie w roli instruktora techniki jazdy motocyklem.

Twoje zainteresowania łączą konie mechaniczne i te żywe – a może one mają ze sobą coś więcej wspólnego?

Zdecydowanie dla koni mechanicznych i tych żywych wspólne jest to, że mogą być czyjąś pasją, sposobem na życie czy też przelotną zajawką. Nie pamiętam co pojawiło się pierwsze w moim życiu. Tato i jego brat byli zmotoryzowani, a mama kochała konie, więc jedno i drugie towarzyszy mi od najmłodszych lat. Ponoć, gdy ledwo zaczęłam chodzić, to trzeba było mnie dobrze pilnować, bo widząc czterokopytnego – zaraz przy nim (a nawet pod nim!) byłam. A każdy motocykl, który pojawiał się u nas na podwórku, wywoływał u mnie ekscytację.

Jedno i drugie stało się częścią mojego życia, moją rodziną. Nie zdecydowałam się na zawód związany ze zwierzętami, ponieważ często emocjonalnie do nich podchodzę. Konie mechaniczne wprawdzie nie odczuwają bólu, jednak w trosce o ,,blizny” moje maszyny mają gmole. Ze względu na charakter obecnej pracy, trochę więcej siedzę ostatnio w tematach motocyklowych. A jak jestem na dłuższych wyjazdach służbowych, to tęsknię za tymi pięknymi, bursztynowymi ślepiami, słodkimi chrapami i uroczymi uszkami.

Czyli motocykle nie wpadły w Twoje życie jakoś z hukiem, tylko tak stopniowo, od dziecka, się z nimi oswajałaś?

Tak, bo od najmłodszych lat odwiedzał nas taty brat, a miał on różne motocykle (typu chopper, marek: Yamaha, KingWay). Widywałam też kilku znajomych rodziny na przeróżnych motocyklach. Największą dawkę radości i podziwu sprawiały mi jednak koleżanki mamy, które we dwie przyjeżdżały w odwiedziny na pięknej, czerwonej MZ 250. W tamtych czasach, kobiety na motocyklach to wciąż była rzadkość. Wiedziałam, że chce być jedną z nich! Mój brat w wieku kilku lat dostał motorynkę i tak też ja zaczęłam się na nią pchać. Rodzice, zwłaszcza mama nie była przekonana i jakoś tak wyszło, że ostatecznie za dużo nie jeździłam. Później pojawił się quad, również brata, a ja byłam starsza, więc przekonałam rodziców na więcej motoryzacyjnych szaleństw. Największą natomiast frajdę przyniósł mi… jakiś chiński cross o pojemności 110ccm, bo brat sprzedał quada i przesiadł się na dwa koła. Byłam wtedy nastolatką mieszkającą w internacie, to okazji do jazdy nim nie było zbyt wiele, ale za to mogłam rozwijać swoją pasję związaną z behawioryzmem koni i jeździectwem.

Motocykle wciąż przykuwały moją uwagę. Myślałam o tym, aby zrobić pierwsze prawo jazdy (kategorii A2) po osiemnastce, natomiast nastawienie rodziców było mniej więcej takie: ,,Ty i motocykle – od kiedy tak? Gdzie ty będziesz jeździć? Zabijesz się. Motocykle są na ciebie za duże, przygniecie Cię”. I wszystko poszło na jakiś czas w niepamięć… Dopiero, gdy poszłam na studia do Krakowa, zapisałam się na prawo jazdy, a rodzice dowiedzieli się o tym wtedy, jak miałam pierwsze jazdy z instruktorem. Oczywiście był to wielki szok, bo rodzice nie dostrzegali tego, jak bardzo interesują mnie motocykle. Na szczęście teraz już jest inaczej i wspierają mnie w rozwoju.

Pamiętam, że moją pierwszą miłością motocyklową, jeszcze w szkole średniej, był KTM EXC-F 350. Dosłownie wzdychałam do tego enduro na szkolnych przerwach. Po tym, jak zrobiłam prawo jazdy, to w zasadzie jeździłam na cudzych motocyklach, między innymi na brata i wujka. Wtedy miałam za mało pieniędzy, aby kupić coś własnego. Były ważniejsze wydatki.

Co Ci najbardziej pomogło w rozwinięciu motocyklowej pasji?

Najbardziej znaczącą rolę w moim rozwoju motocyklowym odegrał instruktor techniki jazdy motocyklem – Mariusz Tiahnybok z MotoPomocni.pl, organizator Motocyklowego Rajdu Latarników. O samej inicjatywie MotoPomocni.pl napisałam nawet pracę licencjacką: https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/handle/item/227537. Podczas jej pisania poznałam szkolenia z serii ,,Bezpieczny i MotoPomocny Motocyklista”. Później dołączyłam do tej grupy jako wolontariusz i instruktor pierwszej pomocy. Dzięki temu doświadczeniu poznałam również ich szkolenia z doskonalenia techniki jazdy i… przepadłam! Do dziś mam uczucie ekscytacji, kiedy pomyślę o treningu, obojętnie jakim, na asfalcie czy w terenie. Mariusz zaszczepił we mnie prawdziwe enduro i pokazał, ile można wycisnąć z motocykla szosowego w ruchu miejskim.

Czym obecnie jeździsz?

Tak wyszło, że ostatnie lata jeździłam na cudzych motocyklach, a od około dwóch lat, najczęściej na motocyklach Motopomocnej Szkoły Jazdy. Jeśli chodzi o szosę, to zazwyczaj była to ,,Mała Hondzia”, czyli Honda CRF250L, na której również próbowałam swoich początków w offroadzie. Poza asfalt moim ulubieńcem jest ostatnio Husqvarna FE 250. Wcześniej był to KTM 250 Freeride i śmieję się, że z niego wyrosłam, a to po prostu moje umiejętności poszły w górę i już nie tak straszna mi jest wysokość enduro.

Mam już swoją pierwszą, szosową maszynę, rodem z kraju kwitnącej wiśni – jest to Honda CB500X. W mojej stajni jest także Honda NC750X, a Husqvarna FE 250, jak na dzikusa przystało, oczekuje na łące na ujarzmienie (śmiech). Ujeżdżam dwa typy maszyn, więc zarówno asfalt, jak i offroad, potrafią dawać mi bardzo dużo przyjemności. Wybieram motocykle w zależności od tego, na co mam ochotę. A najczęściej mam ochotę na zabawę!

Przykładasz się bardzo do podnoszenia własnych umiejętności jazdy motocyklem?

Uwielbiam uczyć się i trenować pod okiem Mariusza, który jest świetnym instruktorem techniki jazdy. Miałam okazję potrenować pod okiem np. Tomka Baszczyńskiego i Michała Goździka – instruktorów nauki, techniki jazdy i pierwszej pomocy w MotoPomocni. Z nimi też dobrze mi się ćwiczyło. A to, co zostaje w głowie i w ciele (pamięć mięśniowa), wykorzystuję wtedy, kiedy już jadę bez instruktorów – zwracam uwagę, jak pokonuję zakręty czy też robię manewr zawracania, bez podpierania nogami i za jednym podejściem. Uwielbiam czuć tę satysfakcję, jak mi coś wyjdzie poza treningiem. Spędzam czas na motocyklu bawiąc się nim, poznając maszynę i siebie, nawet jeśli pokonuję już tysięczny kilometr na niej. Motocykle uczą pokory. Niejednokrotnie moja mina podczas treningów, zapewne wygląda na skupioną, zirytowaną, przerażoną czy niedowierzającą. Wiem, że jeszcze wiele treningów przede mną, ale to sama ekscytacja – bo nawet jak już coś dobrze opanuję, to i tak lubię to powtarzać. Chcę po prostu wymiatać na moto, tak jak moi koledzy instruktorzy.

Nad czym, nad jakimi umiejętnościami, chciałabyś jeszcze popracować w kolejnych sezonach?

W planach mam treningi, aby jeszcze lepiej panować nad motocyklem przy niskich prędkościach, jednocześnie podnosząc dynamikę jazdy. Chciałabym przyśpieszyć, zarówno w manewrach między pachołkami, jak i w zakrętach na torze. Bardzo wyczekuję treningów enduro z elementami superenduro. Chciałabym sprawniej pokonywać większe belki czy kamienie. Podczas jazdy w terenie planuję opanować uślizgi kół (osobno przedniego i tylnego). Zamierzam też zwiększyć umiejętności dydaktyczne z techniki jazdy drogowej i w terenie. A przede wszystkim chcę, aby to wszystko przełożyło się na moje bezpieczeństwo.

Co dokładnie należy do Twoich zadań w MotoPomocnych?

Do moich zadań jako wolontariusz należało m.in. wysyłanie materiałów prasowych i oczywiście udział w szkoleniach z cyklu Bezpieczny i MotoPomocny Motocyklista, a w praktyce przekazywanie wiedzy i umiejętności z pierwszej pomocy. Zdarzyło mi się pojechać ze szkoleniem na zakończenie sezonu motocyklowego i targi motoryzacyjne. Później zaczęłam więcej czasu zimowego przeznaczać na pracę przy szkoleniach z techniki jazdy enduro. Mariusz realizuje ciekawy projekt w Andaluzji i biorę w nim udział. To już część z zadań ze strony MotoPomocnej Szkoły Jazdy oraz z mojej działalności gospodarczej. A co roku we wrześniu w ramach dużego, turystycznego projektu MotoPomocni – pomagam przy Motocyklowym Rajdzie Latarników.

Być częścią Fundacji MotoPomocni to super sprawa. Nie dość, że sama mogłam nauczyć się, jak udzielać pierwszej pomocy (będąc świadkiem zdarzenia drogowego lub innego), to mogę jeszcze tę wiedzę przekazywać innym. Zanim dołączyłam do tej grupy, byłam już po kursach na prawo jazdy (na samochód i motocykl), ale tam nie doświadczyłam nauki pierwszej pomocy. Nie mówiąc już o nauce praktyki, np. z fantomem. W szkoleniach z MotoPomocni świetne jest to, że to naprawdę wpływa na bezpieczeństwo ruchu drogowego (https://motopomocni.pl/artykuly/news/licencjat-na-5-temat-rola-motopomocnych-w-zwiekszaniu-bezpieczenstwa-na-drodze/).

Na tych szkoleniach, nie tylko uczymy, jak udzielać pierwszej pomocy, ale także jak minimalizować ryzyko wypadku. Staramy się uświadamiać ludzi w wielu kwestiach np. bezpieczeństwa biernego, w tym odzieży motocyklowej, technologii motocyklowej, techniki jazdy. A kiedy słyszę oklaski pod koniec wykładu czy całego szkolenia, to jest dopiero cudowne uczucie! Potrafią pojawić się nawet łzy szczęścia i wzruszenia.

Jesteś też związana z kobiecą grupą „Baby na Motóry” – kobiece „motórowanie” jest w pewnym sensie wyjątkowe?

Słyszałam o tej grupie wcześniej, natomiast sama zdecydowałam się dołączyć do niej jakoś półtorej roku temu, a może to były dwa lata. Oczywiście, że wspólne ,,motórowanie” jest wyjątkowe! Na takich wyjazdach typowo kobiecych jesteśmy zdane tylko na siebie nawzajem, a kobieca determinacja potrafi działać cuda, nawet jeśli motocykl utknie w jakimś bagnie. Nie czujemy presji ze strony mężczyzn, nie usłyszymy, że motocykle nie są dla kobiet, nie ma chamskiego naśmiewania i podcinania skrzydeł.

Jest między Wami jakieś porozumienie i więź? Za co cenisz te dziewczyny?

Jesteśmy z różnych zakątków Polski i świata. Ciężko jest się spotkać w dużym gronie na żywo, chociaż co roku staramy się zgrać na dedykowanym zlocie. Jak najbardziej czuję, że jest porozumienie i więź, gdy komunikujemy się na tej grupie. Jesteśmy dla siebie pomocne, a nawet, kiedy różnimy się zdaniami, to nie ma w tym agresji i dyskryminacji.

Kiedyś wpadłam na pomysł realizacji pewnego „Challange don’t rush” i dzięki temu poznałam kilkanaście inteligentnych, seksownych, kochających – ogólnie świetnych kobiet. Dzieliłyśmy się na wspólnym czacie przeróżnymi historiami, radością, która nas spotkała, ale i smutkiem, który też się zdarzał. Kilka miesięcy temu odeszłam z tego czatu, ponieważ uznałam, że muszę poukładać kilka istotnych spraw w życiu. Przyznam, że tęskno mi za tymi właśnie „Babami”, za naszym czatem (i nadrabianiem, czasem 200-stu wiadomości). Cenię te kobiety, z którymi zdążyłam się lepiej poznać, za ich bezpośredniość, troskliwość, abstrakcyjne, ale jak trzeba, to i trzeźwe myślenie, za siłę woli, niepoddawanie się, dzielenie się historiami z życia. Cieszę się, że część z nich już opowiedziała światu swoje ,,moto story”. Na pewno, jeszcze nie raz spotkam się z nimi na wspólnym tripie motocyklowym. Życzę każdej „Babie na motórze” i szosowym kobietkom tyle samo powrotów co startów oraz wytrwałości!

Patrząc wstecz na swoje życie – to na ile Twoje pasje nim kierują i je kształtują?

Obcowanie z końmi i ogólnie ze zwierzętami, ukształtowało mój charakter pod względem m.in. wzmocnienia cierpliwości i spokoju. Staram się to przekładać na jazdę motocyklem, bo i tam jest to istotne. Panika, stres nie są wskazane – o ile na treningu czy na zawodach można dać trochę upust tym emocjom, tak już w ruchu drogowym przysporzy nam to więcej kłopotów. Motocykle pokazały mi np. jak ważna jest precyzja w działaniu. Nie widzę siebie w pracy ze zwierzętami, ale konie będą mi nadal towarzyszyć jako rodzina (swoje dwa tak właśnie traktuję). Kilka ostatnich, intensywnie motocyklowych lat utwierdziło mnie w tym, że w niedalekiej przyszłości chcę dzielić się wiedzą i doświadczeniem jako instruktor techniki jazdy motocyklem.

Facebook: https://www.facebook.com/motoelizz/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze