Blanki pierwsze kilometry na motocyklu crossowym

"Zaczęłam od przejazdów po prostej, w tę i z powrotem, na odcinku mniej więcej 400 metrów. Potem, przenieśliśmy się na piach, który zdawał mi się co najmniej miniaturą pustyni" - opisuje swoje pierwsze szlify na motocyklu crossowym, Blanka Kalisz.

fot. z archiwum autorki

Jako użytkownik maxi skutera o pojemności 200 cm, po pewnym czasie zaczęło być mi mało: mocy i adrenaliny. Wreszcie dostałam możliwość, aby przesiąść się na prawdziwy motocykl, ze skrzynią manualną. Jednak przypadek sprawił, że zaczęłam od motocykla crossowego, czyli przeznaczonego do jazdy terenie. Trafiłam na Yamahę YZ 85.

Najpierw obawiałam się, że zmarnuję cały dzień nauki na opanowanie zmiany biegów. Ku mojemu zdziwieniu, stało się inaczej. Biegi okiełznałam stosunkowo szybko, a i z równowagą nie miałam żadnych problemów – pewnie dzięki temu, że miałam już jakieś doświadczenie w prowadzeniu jednośladów. Byłam z jednej strony bardzo nakręcona, z drugiej – nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Ruszanie sprawiło mi na początku trochę kłopotu, jednak po pewnym czasie udało się wystartować całkiem płynnie! Ogarnęła mnie radość i nadzieja, że tego dnia czegoś jednak się nauczę.

Blanka Kalisz pokonuje „przeklętą chopkę”.
fot. z archiwum autorki

Zaczęłam od przejazdów po prostej, w tę i z powrotem, na odcinku mniej więcej 400 metrów. Potem, przenieśliśmy się na piach, który zdawał mi się co najmniej miniaturą pustyni. Wymyśliłam sobie, że jadąc powoli uniknę upadku. Taka jazda była bardzo nieprzyjemna i ciężka.

Jednak szybko zmądrzałam i podczas następnej próby na piachu, wykorzystałam rady bardziej doświadczonych kolegów – poradzono mi, żeby przejechała wcześniejsza trasę szybciej. Bałam się, że tym bardziej nie opanuję motocykla, jednak większa prędkość ułatwiła mi i Yamasze swobodny, prawidłowy przejazd. Sukces! Zmotywowało mnie to do dalszej jazdy tym bardziej, że podobno na tym odcinku większość „amatorów” się poddaje.

Niebawem zmieniliśmy specyfikację trasy na tor o sporych – jak dla początkującej – wzniesieniach. Obserwując kolegów sprawdzających teren, poczułam w żyłach konkretną dawkę adrenaliny. Stojąc z boku wydawało mi się to pozornie proste: wjeżdżam szybko na szczyt danej górki, po czym spadam w dół. Dosłownie spadam, bo pierwszy mój przejazd zakończyła zaciśnięta dłoń na hamulcu. Stanęłam struchlała, z przerażeniem w oczach, krzycząc do kolegów: co dalej?! Po kilku wskazówkach zjechałam w końcu na dół, na wciśniętym sprzęgle, tym niejmniej smak porażki pozostał.

Postanowiłam się nie poddawać! Za drugim razem, nie przesadzając z prędkością, udało mi się przejechać w całości tę przeklętą hopkę! Od razu uśmiech zagościł na mojej brudnej od piachu twarzy. Korzystając z uwarunkowań tego miejsca, przez ostatnie 30 minut jazdy próbowałam opanować nawroty. Sprawiło mi to wiele radości; podczas kolejnych treningów zaliczyłam nie groźny upadek.

Wszystkim, którzy oczekują czegoś więcej, niż może dać poruszanie się po zwykłych drogach publicznych, polecam spróbować swoich sił w terenie. Na pewno będzie to dobra lekcja umiejętności operowania sprzęgłem i hamulcem dla każdego użytkownika jednośladu, co na pewno się przyda w razie zaskakujących warunków na ulicy.   

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze