Samochód, który zabija…?
Lubimy mroczne historie o nawiedzeniach i przekleństwach. Miło się ich słucha i równie miło je opowiadać, z dreszczykiem emocji i obowiązkową wstawką „nie jestem przesądna, ale...". Legendy mają swój urok.
Do ich grona należy mrożąca krew w żyłach opowieść o klątwie Habsburgów i zabójczej limuzynie, która rzekomo ściąga zły los na każdego, kto do niej wsiądzie.
Wszystko miało swój początek 28 czerwca 1914 roku, kiedy następca tronu Austro-Węgier, arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg w towarzystwie żony Zofii, wsiadł do eleganckiej limuzyny sygnowanej przez uznaną fabrykę Gräf & Stift. Z dworca kolejowego w Sarajewie udali się w kierunku koszar wojskowych. Trasa przejazdu była znana od kilku dni, jednak – nie zważając na niebezpieczeństwo – para zdecydowała się podróżować z opuszczonym dachem. Nie mieli pojęcia, że wzdłuż przejazdu czyhają na nich uzbrojeni zamachowcy.
Granat rzucony przez jednego z nich odbił się od arcyksiążęcej limuzyny i wybuchł w pobliżu drugiego samochodu w kordonie, raniąc kilka osób. Kolejna próba powiodła się lepiej – mimo przedsięwziętych środków bezpieczeństwa, jeden ze spiskowców, Gavriło Princip, zdołał zbliżyć się do pojazdu na tyle, by oddać celny strzał. Arcyksiążę i jego małżonka zginęli, a ich śmierć zapoczątkowała tragiczny łańcuch zdarzeń, którego efektem był wybuch wojny na skalę taką, jakiej historia dotąd nie znała.
fot. materiały prasowe
|
Limuzyna, jeszcze wówczas nie uważana za pechową, trafiła w ręce jednego z uczestników feralnego przejazdu, generała Oskara Potiorka. Już na początku wojny jego oddziały zostały zdziesiątkowane, a decyzje taktyczne generała bezlitośnie wyśmiano. Reputacja wojskowego legła w gruzach. Zmarł pogrążony w depresji.
Samochód zaanektował jeden z podwładnych generała. Nie minęło 10 dni, nim spowodował tragiczny wypadek. Zabił dwoje wieśniaków, stracił panowanie nad kierownicą i wjechał w drzewo, tracąc życie na miejscu. Pod koniec wojny limuzyna przeszła na własność gubernatora Jugosławii. W ciągu czterech miesięcy brał udział w czterech wypadkach samochodowych – jeden z nich kosztował go utratę ręki. Kolejny właściciel, lekarz, również zginął w feralnym aucie po zaledwie pół roku użytkowania. Ten sam los spotkał kolejnych właścicieli: diamentowego potentata Simona Mantharidesa i szwajcarskiego kierowcę rajdowego. Kolejnym pechowcem okazał się serbski farmer, który nabył limuzynę z uwagi na jej wartość historyczną. On również nie pożył długo. Ostatnią ofiarą mściwego auta był właściciel garażu, wracający z wesela. Legenda głosi, że w pewnym momencie limuzyna przestała go po prostu słuchać i powiodła wprost na zatracenie.
Pechowy samochód, otoczony złą sławą, znajduję się obecnie w muzeum w Wiedniu. Przyciąga nieprawdopodobną liczbę turystów, którzy pragną zobaczyć morderczą limuzynę na własne oczy. Wierzyć, nie wierzyć? No cóż, nie jestem przesądna, ale…
Najnowsze
-
Stellantis podpadł studentce prawa, musi teraz zapłacić 35 mln zł!
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że zwykły konsument nie ma szans w starciu z ogromnymi koncernami. Pewna studentka prawa udowodniła jednak, że nawet z największymi można wygrać - wystarczy tylko odpowiednia znajomość przepisów. -
Kilka dni spóźnienia i zapłacisz ponad 9000 zł. Takie są nowe kary dla kierowców
-
Takiego prawa jazdy policjanci jeszcze nie widzieli. Kierowca przybył z przyszłości?
-
Podatek od samochodów spalinowych w Polsce. Jest decyzja Unii Europejskiej
-
Tysiące znaków znikają z polskich dróg. Takiej rewolucji jeszcze nie było
Zostaw komentarz: