Motopomorzanki na szlaku do Lwowa

Jak to zawsze bywa w długie zimowe wieczory motocykliści myślą o długich wyprawach w sezonie. I tak na jednym z naszych spotkań grupy motocyklistek Motopomorzanki jedna z nas (fiorino) wpadła na pomysł: „a może tak szlak bursztynowy przecież jesteśmy z Pomorza a szlak wiedzie od Gdańska aż po ciepła i słoneczna Italie”. Wszystkie spojrzałyśmy na nią ze zdziwieniem „A co to jest ten szlak”? Po kilku dniach każda poszperała w internecie i znalazłyśmy już wszystkie szczegóły. Włochy cudownie ciepły Adriatyk Austria Alpy nie może być lepiej. Jedziemy zdecydowałyśmy, miałyśmy całą zimę, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik, choć i tak pakowałyśmy się na dzień przed wyjazdem. 4 dziewczyny Ańdzia, Alicja, Bosco i Fiorino. Cztery różne motocykle BMW, Harley, Kawasaki i Yamaha droga od Gdańska przez Czechy, Austrie, Włochy, Węgry i Słowacje około 4300 km.

Nareszcie nadszedł ten dzień 27 sierpnia 2011 godzina 10.00 znajomi motocykliści i motocyklistki odprowadzają naszą czwórkę spod Katowni  w Gdańsku siedziby Muzeum Bursztynu, do Pruszcza Gdańskiego na Faktorię Rzymską – rekonstrukcję osady z czasów rzymskich wypraw po bałtyckie złoto – bursztyn.

Po pożegnaniu z wszystkimi ruszamy same do Kalisza po pierwszych przejechanych 100km byłyśmy tak usmażone od żaru lejącego się z nieba i od gorących silników, że dalej już jechałyśmy w krótkich rękawkach. Kiedy tylko dotarłyśmy na miejsce pojechałyśmy jeszcze na ślub motocyklistki, której znajomi zaprosili nas na tą uroczystość, złożyłyśmy parze młodej życzenia i dałyśmy bursztynki na szczęście (które zresztą dawałyśmy wszystkim napotkanym i życzliwym osobom)i pojechałyśmy na zwiedzanie najstarszej części miasta Kalisza Zawodzie. Piękna rekonstrukcja starego grodu Piastów gdzie z pewnością cofnęłyśmy się w ówczesne czasy. Można tam obejrzeć nie tylko ówczesne budowle, ale także organizowane są

inscenizacje tamtejszego życia my trafiłyśmy ku naszemu zdziwieniu na palenie czarownicy.

Następny dzień to z Kalisza droga na Wrocław.

Miasto leży nad rzeką Odrą i czterema jej dopływami. Nazywane bywa Wenecją Północy.

(We Wrocławiu krzyżowały się dwie główne drogi handlowe – Via Regia i Szlak bursztynowy.)

Pogoda znów cudowna (chyba za sprawą burszynków lub ojca Dobrodzieja, który codziennie za nas się modlił i przysyłał wpierające smsy).

Wrocław piękna starówka, po której oprowadziły nas także piękne i sympatyczne motocyklistki z tego miasta, chodząc po mieście na każdym kroku odnajdowałyśmy krasnale, także krasnala na motocyklu,  który wszystkich pozdrawia (lewa w górę).

Oczywiście dużo mostów no i mosty zakochanych z tysiącami różnych kłódek z wyznaniami miłosnymi. Zwiedzając zaczepiła nas para młoda (do których wyjątkowo na trasie miałyśmy szczęście) „Dziewczyny czy możemy na motocyklu zrobić sobie sesję zdjęciowa?”

„Jasne nie ma problemu” taki miły akcent dla młodych i znów bursztynki na szczęście.

Następnym punktem było Skalne Miasto w Czechach. Skupiska wielu form skalnych, którym natura nie poskąpiła swoistego uroku. Zresztą o każdej ciekawej skałce

 jesteśmy informowani przez tabliczki informacyjne, na której znajduje się jej nazwa.

Malownicze skały , jeziorka , wodospady. Po jednym z jeziorek pływałyśmy łódką z flisakiem, który ku naszemu zdziwieniu nie wiedział co to jest bursztyn, ale po naszym wyjaśnieniu zrozumiał, że to ponad 40milionowa zastygła żywica drzew iglastych.

Po zwiedzaniu jazda do Austrii. Pełne baki, łańcuchy nasmarowane i w drogę do Niedrsultz. Po miłym spotkaniu z tamtejszymi władzami i mieszkańcami w muzeum bursztyny, a raczej skansenie pora na odpoczynek. No i trafiło się nam spanie u ludzi którzy mają własną winnice(trzeba dodać, że Austria to kraj winnic co można było zobaczyć jadąc lokalnymi drogami, po lewej i prawej pola z winogronami) cóż nam pozostało tylko spróbować ich wspaniałego trunku na który sami nas zaprosili o jakie było nasze zdziwienie, kiedy przy śniadaniu policzyli nas po 8 euro za to winko.(wiec uwaga na gościnność Austriaków)

No cóż stwierdziłyśmy,że byli tak przemili i sympatyczni, że zapłaciłyśmy. Ruszamy dalej przed nami piękny Wiedeń.

Architektura wspaniała wszystkie się zachwyciłyśmy tym miastem. Wiedeńskie pałace no i najpiękniejszy zamek Schönbrunn.

Wiele ciekawych alternatyw, co można w mieście robić to np. wesołe miasteczko, boisko pośrodku dwóch pasów ruchu, sztuczne plaże i wiele innych.

Co ciekawe kiedy sygnalizacja świetlna zmieniając z poszczególnych kolorów parę sekund przed migała co myślę, że jest udogodnieniem dla kierowców. 

Po zwiedzaniu wybrałyśmy się na lokalne jedzenie oczywiście z golonką, kiełbaskami, sznyclem i winkiem w roli głównej mmmhhh pychotka. Do kolacji przygrywał nam skrzypek czyli były także śpiewy i tańce w miłym gronie.

Czas opuścić Wiedeń i mknąć dalej. Nawierzchnia super, motocykle bez zarzutu. Dojeżdżamy do jeziora Worther See w poszukiwaniu noclegu trafiamy na pana który kieruje nas skrótem do kampingu „Motorami dacie rade”-mówi harley, kawasaki er6 ,

yamaha xj6 i bmw k1200rs przeprawiają się przez szrutową czasem błotnista drogę przez las jakieś 4km cały czas z górki „jest wyjechałyśmy, ale mi skrót pomyślałyśmy no i zgodnie stwierdziłyśmy nasze motocykle dają rade nawet off road:)

Dojechałyśmy do miejsca noclegu no i trafiłyśmy na prywatną plażę „ale znów nam się udało”. Po odświeżeniu w jeziorku ruszamy w miasto.

Siedząc w knajpce zdecydowałyśmy ze już czas jechać, ponieważ grzmiało i błyskało się chciałyśmy szybko zdążyć przed burzą.

Kiedy podchodzimy do motocykli Kasia (fiorino)mówi „słuchajcie nie mam klucza od blokady” I w tej chwili zaczęły się poszukiwania godz 23 ciemno i jeszcze zaczęła się burza co za pech. Klucza w tą noc nie znalazłyśmy, ale rano gdy już miałyśmy

ślusarza i miał rozcinać blokadę nagle telefon Kasia „Znalazłam klucz” Okazało się ,że był w kiosku wypadł podczas wyciągania pieniędzy na kartkę do rodziny. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło przy okazji tej nocy podczas poszukiwań klucza zobaczyłyśmy pokaz grających fontann z animacją teledysków (coś pięknego). Poza tym przeżyłyśmy chrzest bojowy… ciemna nocą… w terenie alpejskim, po burzy na mokrej nawierzchni w niskiej temperaturze Alicja i Kasia(fiorino) na plecaka… stresik był… ale wszystko zakończyło się pozytywnie 🙂

Po przygodzie z kluczem z Austrii wjechałyśmy do Italii tu złapał nas deszcz po raz pierwszy więc raz ubieranie raz rozbieranie z przeciwdeszczówek. Jednak raz tak nas złapała ulewa ograniczając widoczność do 50m że zmuszone byłyśmy przerwać naszą jazdę i stanęłyśmy pod pierwszym mostem jaki się nadarzył. Nie byłyśmy osamotnione ponieważ pod tym samym mostem stał tir po kilku minutach pan kierowca stwierdził ze zrobi nam trochę miejsca żeby choć trochę motocykle zmieściły się w suchym miejscu. Po 15 minutach ulewa ustąpiła i naszym oczom ukazały się piękne Alpy.

Dotarłyśmy do Aquilei miasta wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO, gdzie pozostałości po imperium rzymskim i kolekcji bursztynu z tamtego okresu są oszałamiające

No i przyszedł czas wykapać się w ciepłym Adriatyku. W tym celu udałyśmy się do Grado oddalone od Akwilei o 15km. które, było pierwszym portem na szlaku rzymskich statków.( w Laguna di Grado już w starożytności służył jako węzeł komunikacyjny dla statków płynących do Akwilei: legiony Juliusza Cezara przepływały tędy podczas wypraw do północnej części rzymskiego imperium)

Choć turystów w małych ilościach(bo to już wrzesień) i na plażach pustki my jako jedyne o godz 18.00 kąpiemy się w ciepłym morzu. Strój powrotny z Grado był w stroju w którym u nas w Polsce rzadko można wybrać się o godz 23.00 nawet i w szczycie sezonu mowa tu o krótkich rękawkach i spodenkach. No i jazda przed Basią(Bosco) bezcenna gdyż jej kawa oświetlała nie tylko drogę za nasze 4 motocykle ale i odbijały się  lusterkach Ańdzi i tym samym po oczach przeżycie niezapomniane.

Kolejne dni pod hasłem viva Italia. Wenecja, do której dotarłyśmy promem autobusem i znowu promem, zrobiła na nas duże wrażenie jednym słowem  wow. Miasto poprzecinane jest licznymi kanałami pełniącymi role ulic.

Nie sposób przejść więcej niż kilka metrów i nie napotkać czegoś interesującego.

Plac św. Marka, stare kamieniczki, most miłości , maski weneckie.  Jedząc oczywiście pizze i popijając piwko usiadłyśmy na jednej z przystani podziwiając to urokliwe miejsce, gondole no i oczywiście gondolierów, oj było na co popatrzeć.

Po Wenecji, Werona arena z I wieku dziś wystawiane są tu wielkie spektakle operowe których podczas których 20 tys. widzów zajmuje miejsca dawnych kibiców igrzysk gladiatorskich(w dniu kiedy tam przybyłyśmy wystawiana była Aida)  . Aby wejść na arena trzeba było zapłacić wstęp(8 euro), ale znowu zadziałały nasze bursztynki gdy pani dowiedziała się jaki amber jest stary stwierdziła że jeżeli tak to musimy wejść za darmo:). Oczywiście poszłyśmy w miejsce najsłynniejsze w Weronie balkon Julii wejście na dziedziniec wypisany milionami wyznań miłosnych no i oblepionymi gumami do żucia.

Obok znajduje się z sklepik gdzie pan w mgnieniu oka wyszył fantazyjnie nasze imiona na pamiątkowych kartkach z Werony.

Następnym punktem trasy było jezioro Garda. Cudne jezioro (Lago di Garda to największe jezioro Włoch) wspaniały półwysep Sirmione z gajami oliwkowymi, gotyckim zamkiem oraz znajdującym się na końcu półwyspu ruiny Grotte di Catullo zwane Willą Catulli, są to pozostałości starorzymskiego kompleksu uzdrowiskowego. Oprócz tego w Sirmione są zabytkowe kościoły i urokliwe uliczki.

Tam też trafiłyśmy na wystawę starych motocykli jednak były przykryte z racji tego ze padał deszcz.(ale zdjęcie przy Indianie jestJ)

Niedaleko znajdował się parking z setką albo i więcej skuterów i motocykli pomyślałyśmy wtedy „oni dopiero umieją parkować żaden centymetr wolnego miejsca się nie zmarnuje”:)

Wyjazd z Descenzano di Garda do Riva. Wzdłuż jeziora (tu jednak już w deszczu) przepiękne widoki , nie do opisania (jezioro i w tle Alpy miejscami ośnieżone) asfalt mokry czasami

z kamykami odpadającymi od skał i tunele wykute w skałach. Niesamowite przeżycie nagle wjeżdżasz w skałę i przejeżdżasz ją na wskroś.

Jadąc przez taki tunel wszystko paruje lusterka szybka od kasku, więc tak jak wszystkie miałyśmy otwarte kaski, aż tu nagle z naprzeciwka rozpędzony samochód jak nie chluśnie, Ańdzi po oczach, aż myślała, że utopi się we własnym kasku dalsze tunele

pokonywała już z półotwartą szybką.

Robimy na granicy tylko buzi pięknej Italii i wjeżdżamy ponownie do Austrii Do miejscowości Faak Am See gdzie odbywa się największy

zlot Harleya. Droga do Faak kręta raj dla motocyklisty, a do tego piękne widoki przedzierając się przez kolejne winkle nagle na zakręcie pojawił się tir w ostatniej chwili Alicja odbija w prawo i dalej do góry. W końcu dotarłyśmy, rozstawiłyśmy tylko namiot i poszłyśmy na teren zlotu. Noc H-D piękne maszyny niespotykane w Polsce,butiki z odzieżą,piwka,wspaniałe koncerty, przy których super się wybawiłyśmy no i mnóstwo ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie Harleya. To miasteczko na tydzień zamienia się w Harleywood.

Spanie w namiocie nas zmroził byłyśmy tak zmarznięte że chciałyśmy zakładać kaski na głowy, ale rano ciepły prysznic, kawka i w drogę.

Opuszczamy Alpy, aby udać się na Węgry. Zatrzymałyśmy się w mieście Szombathely gdyż był to ważny ośrodek handlowy na szlaku bursztynowym, łączącym ze sobą morza Śródziemne i Bałtyckie.

Z Węgier przejazd znów do Austrii do Parku Archeologicznego Carnuntum , 45 km na wschód od Wiednia, było kiedyś ważnym rzymskim obozem wojskowym na słynnym bursztynowym szlaku i silnie promieniującym centrum rzymskiej kultury a teraz odrestaurowane mury mogą zwiedzać turyści.

Po zwiedzaniu tradycyjny sznycel no i następne państwo Słowacja czyli zaliczyłyśmy 3 państwa w jeden dzień. Podążając dalej śladami rzymian trafiamy do Trenczyna miasto

na Słowacji Inskrypcja na stromej ścianie trenczyńskiej skały zamkowej(znajduje się w hotelu Tatra), która potwierdza obecność rzymskich legionów na tym terenie została wyryta na pamiątkę zwycięstwa nad Kwadami w 179 roku n.e.. .

Wracając już  do naszych kochanych maszyn na parkingu ,podbiegł pan ze straży miejskiej i prosił nas o dowody pytamy się wiec w jakim celu a on ,że nie można tu parkować, wiec żeby załagodzić sprawę i nie dostać mandatu opowiedziałyśmy panu o naszej ekspedycji droga bursztynową i wręczyłyśmy mu bursztynka na co pan szybko się odsuną, bo myślał ze to łapówka. Ale powiedziałyśmy mu że wszyscy od nas dostają na pamiątkę, wiec trochę zmiękł i dał nas pouczenie.

Z tak historia wjeżdżamy do Polski odwiedzić Wieluń miasto organizatora Europejskiego Święta Bursztynu. Miałyśmy zaplanowaną wizytę na godz 16.00 lecz przesunęło się

na godz 17.00 ponieważ drogi w Polsce nas przerosły( dziury i koleiny).Nocleg i przepiękna nadwarciańska okolica znajdująca się na szlaku bursztynowym wynagrodziła nam męczącą drogę.

Pełne wrażeń doświadczeń i wiedzy nie tylko z jazdy na motocyklu ale także, wiedzy związanej z bursztynem jego historią i historią rzymian którzy podążali tą trasa jak my wracamy do domu. Ale jednak gdy wracałyśmy zahaczyłyśmy jeszcze o zamek krzyzacki w Malborku gdzie przywitali nas motocykliści jak i motocyklistki (z grupy do której również należymy MOTOPONORZANKI) no i najważniejsze nasze ukochane rodziny.

Na tym nie koniec naszego „motoszlaku bursztynowego”… za rok planujemy przejazd szlakiem bursztynowym republikami nadbałtyckimi do Sankt Petersburga. Trzymajcie kciuki 🙂

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze