Kierowca Toyoty od samego początku zachowywał się w sposób dziwny i niewłaściwy. Wyjechał na drogę główną na tyle blisko auta z kamerą, że musiało ono zwolnić. Czy zaczął on natychmiast przyspieszać? Nie – zahamował niemal się zatrzymując! A po przejechaniu kilkudziesięciu metrów skręcił w lewo, kiedy kierujący autem z kamerą zaczął go wyprzedzać.
Między pojazdami miało nie dojść do kontaktu, ale samochód nagrywający zajście prawie wjechał do rzeki. Zapis z rejestratora jest bardzo słabej jakości, ale według policji, kierowca Toyoty sygnalizował zamiar skrętu w lewo, więc sprawcą zajścia był kierujący z kamerą. Nie bez winy był też drugi kierowca, który nie upewnił się, czy może bezpiecznie skręcić, za co otrzymał mandat.