![]() |
Fot. Motocaina
|
Dziś, przemierzając ulice Warszawy, można natrafić na kilkadziesiąt pojazdów oznakowanych charakterystycznym „L” na dachu. Ich kierowcy zmuszają do jazdy z prędkością nawet 30 km/h w miejscu, gdzie ograniczenie wynosiło 80 km/h. Zdecydowanie dłużej stoim przez nich na zielonym świetle i zdarza się, że gwałtownie musimy zahamować, ze względu na dziwne manerwy na drodze nowicjiuszy. Nasza tolerancja często podpowiada, żeby nie używać klaksonu, cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń i powtarzać w myślach „tylko spokojnie”. W końcu my także kiedyś zaczynaliśmy swoją przygodę z czterema kółkami.
Nie wszyscy są jednak tak wyrozumiali i nie ma się im co dziwić. Problem „elek” jest zjawiskiem powszechnym; np. po prawie 75-tysięcznej Pile dziennie porusza się około 600 samochodów z uczącymi się jazdy kursantami. To sporo… Gdy są korki i sytuacja wymaga płynnej jazdy, czy szybkiego podejmowania decyzji, niestety samochody nauki jazdy kolidują na drodze zwykły ruch.
Zgodnie z opinią Biura Analiz Sejmowych (analizę przeprowadzono na wniosek Posła SLD Wiesława Szczepańskiego), prezydenci miast lub starości, wydając odpowiednie zarządzenie mogą zakazać poruszania się samochodów z nauką jazdy po centrum miasta w godzinach szczytu. Władze powiatowe zapowiadają wprowadzenie nowych przepisów i informują, że mają one szansę przynieść miastom poprawę bezpieczeństwa i wpłynąć na zmniejszenie liczby korków w mieście.
Czy „elki” naprawdę są niebezpieczne? Odpowiedź na to pytanie zostawiamy Wam i napewno będziemy was informować o konkretnych postanowieniach miast związanych z tymi przepisami.
Źródło: Głos Wielkopolski