Site icon Motocaina

Jestem motoholiczką!

fot. z archiwum Roksany Rybickiej

Uważacie, że to żaden wyczyn? No tak, z perspektywy czasu patrzy się inaczej. Kiedy zaczynałam jeździć, nikt nie podał mi pomocnej ręki. Choć moja przygoda z jednośladem zaczęła się w XXI wieku, to ludzie okazali się nastawieni bardzo stereotypowo. Kobieta na motocyklu jest nadal w polskich realiach czymś powiedzmy… mniej normalnym. Na szczęście jesteśmy na etapie przejściowym i ten dyskryminujący tok myślenia się zmienia. Na drogach widać coraz więcej kobiecych sylwetek dosiadających motocykle, a subtelny kolor lila-róż coraz rzadziej dziwi na ulicach miast.

Tor Poznań i moja przemiana
Moja motopasja wzięła się z potrzeby wolności; pierwszym pojazdem dwukołowym był niebieski skuterek. Któregoś dnia los chciał, że nadażyła się okazja pojechać na tor w Poznaniu. Będąc praktycznie „zielona”, skorzystałam z okazji; miała to być kolejna ciekawa przygoda. Skuterem to za daleki dystans, więc zdecydowałam się na innego rozwiązanie. Pierwsza moja podróż jako plecaczek była długa i męcząca. Ukojeniem stało się dotarcie do celu… To niesamowite, kiedy stajesz na płycie toru, czujesz tę adrenalinę i podniecenie wszystkich dookoła. Wtedy jeszcze sama nie prowadziłam motocykla, ale zrodził się w mojej głowie pomysł, który zaczął nabierać kolorów, by wreszcie stać się na tyle barwny, że aż realny… 

Nie miałam nigdy łatwo i przechodziłam trudne chwile. Przyszedł taki czas, kiedy z bezradności siedziałam kolejny dzień nad szklanką wódki z sokiem pomidorowym i nie wiedzialam, co dalej… W młodym wieku poczułam się nagle strasznie stara i zmęczona życiem. Byłam kompletnie sama. Czułam, że muszę wyjechać i osiągnąć swoje marzenia, a siedząc nadal na starych brudach wciąż odgrzebując wspomnienia, nigdzie nie zajdę. W głowie powrócił obraz toru w Poznaniu, usłyszałam dźwięk silników i zobaczyłam siebie.

fot. z archiwum Roksany Rybickiej

Moim pierwszym motocyklem był Suzuki Bandit. Kupiłam go od znajomego, więc z zaufanego źródła; wiedziałam, że był już po przeróbkach, a ja z biegiem czasu sama coś dokładałam, ulepszałam lub poprostu wymieniałam. Kiedyś stanęłam nad nim i nadziwić się nie mogłam, że tyle czasu jeździłam na takim składaku i nie spowodowałam wypadku. Z sentymentu został sprzedany dopiero niedawno, bo nigdy mnie nie zawiódł. Był moim ukojeniem i lekiem na całe zło. W ciągu 3 lat zrobiłam na nim 40 tys. kilometrów po polskich drogach. 

Ja chcę jeszcze!
Wiadomo jak to jest, a przynajmniej wiedzą Ci, co czują wiatr we włosach i moc w prawej ręce – z czasem chce się więcej. Całe życie czekałam na moją Bajkę. Na motocykl, który pod każdy względem będzie do mnie pasował. Życie, los, przeznaczenie… zawsze było na „nie”. Teraz miało się spełnić moje marzenie.

Przez jakiś czas miałam okazje rozkoszować się jazdą na Suzuki Hayabusie 1300 K8, jednak ten motocykl to – chcąc nie chcąc – trzeba przyznać, duża krowa. Jest to turystyk w ubraniu sporta i na takie trasy jakie obecnie przemierzam, nie jest dla mnie odpowiedni.

Mieszkam w Szwajcarii. Miliony zakrętów, kilkadziesiąt przełęczy, raj dla motocyklistów. To doskonałe miejsce na dokonalenie swoich umiejetności technicznej jazdy na drodze publicznej. Tutaj, jak każdy potwierdza, na nowo uczysz się jeździć. Ja również dostałam mocno po twarzy, kiedy zaliczałam pierwszą trasę na przełęcz St. Gotthard Hayabusą. Już wtedy wiedziałam, że nowy, zwinny motocykl to priorytet. Z wyborem nie było zbytnio problemu. Moje życie się zmieniło, więc mogłam pozwolić sobie na kupno motocykla, do którego wzdychałam. 

fot. z archiwum Roksany Rybickiej

Dziewięć miesięcy temu w moim garażu, z piękną czerwoną wstążką stała już ona – moja nowa Suzuki GSX R750 K9. Cieszyłam się jak dziecko, jak mała dzieczynka z pierwszej lalki Barbie, jakby ktoś oddał mi moją brakującą część. Dziś nadal jestem przepełniona euforią. To kolejny etap mojej samorealizacji.

Pomimo obolałych, nieprzyzwyczajonych do nowej pozycji pleców, rąk, kolan, codziennie siadałam na moją Bajkę i przejeżdżałam chociażby parę kilometrów, by poznać ją jak najlepiej. Motocykle, na których jeździłam do tej pory, były przecież zupełnie inne. Nie jest tak, że każde dwa kółka prowadzi się tak samo. Każda maszyna ma swój chrakter i swoją specyfikę. Motocykl sportowy wymaga już jakiegoś doświadczenia, jednak pomimo „jakiegoś”, uczyłam się na nowo. To zupełnie inna Bajka – tak ją nazywam. 

Mój motocykl ma duszę
Nie będzie tu chyba żadnym zaskoczeniem dla nikogo jeśli napiszę, że traktuję mój motocykl osobowo. Dla mnie ona ma duszę. Kiedy jadę, liczę się tylko ja, motocykl i droga. Muszę go czuć i poznać jak najdokładniej. Jazda ma być przyjemnością, więc nie mogę pozwolić sobie na niepewność. Polepszanie techniki jazdy jest dla mnie w tej chwili priorytetem.

Skoro spełniło się już jedno marzenie, to chcę brnąć dalej i być może kiedyś wystąpić w zawodach, być może dostać się do jakiegoś teamu. Wiem, że droga przede mną trudna, daleka i finansowo nadal niedostepna, a czas ucieka. Wszystko jednak jest możliwe. Tak samo możliwe jak kobieta na motocyklu, jak kobieta zajmująca się mechaniką, jak kobieta posiadająca tyle samo wiedzy w sprawach motoryzacji, co mężczyzna, a nie jednokrotnie większą. Wystarczy chcieć i wierzyć w siebie. Tego życzę kobietom, które kochają motocykle równie mocno jak ja.

Exit mobile version