Site icon Motocaina

Jak i gdzie ładować samochód elektryczny, ile to trwa i ile kosztuje – poradnik

a:2:{s:6:"old_id";s:5:"23256";s:14:"article_old_id";s:0:"";}

Autor: Mariusz Borowy

Samochód elektryczny ma wiele zalet: niskie koszty eksploatacji, komfort jazdy, doskonałe przyspieszenia – to tylko te najczęściej wymieniane. Rzadziej natomiast wspomina się o tym, że  przeciętny posiadacz elektryka przez większość roku nie musi tracić czasu na tankowanie czy ładowanie go, a na stację benzynową zjeżdża tylko wtedy, gdy ma ochotę na hot-doga.
Jak to? A że niski zasięg? A długie ładowanie?

Gniazdko mocy
No dobrze, przyjrzyjmy się faktom. Zdecydowana większość kierowców używa auta dwa razy dziennie. Rano, gdy jedziemy do pracy, czasem nadrabiając nieco drogi, by odwieźć dzieci do szkoły czy przedszkola. I wieczorem, kiedy wracamy do domu, często zahaczając o jakiś sklep. W warunkach polskich oznacza to pokonywanie średnio 50-60 km dziennie. Tymczasem zasięg współczesnych aut elektrycznych dostępnych cenowo dla przeciętnego kierowcy, takich jak wchodzący właśnie na rynek Opel Corsa-e, to dziś sporo ponad 330 km. Oznacza to, że takim naładowanym „do pełna” samochodem elektrycznym możemy kursować z domu do pracy nawet przez cały tydzień roboczy.

Oczywiście, tak jak kierowcy aut spalinowych nie „wyjeżdżają” paliwa do ostatniej kropli, tak posiadacze elektryków nie rozładowują akumulatorów do ostatniego wata. Tym bardziej, że mają znaczniej łatwiej, bo mogą je ładować w domu. Wszystkie auta elektryczne można podłączyć do zwykłego gniazdka sieciowego. Owszem to najwolniejszy sposób uzupełniania energii, ale przecież mamy na to zwykle większą część doby. Policzmy, co możemy zdziałać za pomocą takiego gniazdka. Uzyskiwana w nim moc to zwykle ok 1.8 kW, w ciągu godziny otrzymamy więc 1,8 kWh (kilowatogodzin). Akumulator Corsy-e ma pojemność 50 kWh. Mając 12 godzin na ładowanie dostarczymy mu 21,6 kWh. Auto zużywa ok. 16,8 kWh na 100 km. To oznacza, że pokonując wspomniane 50-60 km dziennie, zużyjemy 8,4-10 kWh, a nasza nadwyżka wyniesie codziennie ok 10-11,5 kWh. Oznacza to, że w praktyce cały czas będziemy mieli naładowany akumulator. To trochę tak, jakby kierowca samochodu spalinowego co wieczór uzupełniał bak do pełna.

Turboładowanie i pełny portfel
Co ważne, ładowanie z sieci domowej możemy znacznie przyspieszyć, o ile mieszkamy w domu lub mamy dostęp do strzeżonego czy zamkniętego parkingu. W takiej sytuacji możemy wystąpić do dostawcy prądu o przyłącze trójfazowe czyli prąd o napięciu 400V, popularnie nazywany siłą. Jeżeli zainwestujemy w ładowarkę typu WallBox, osiągniemy nawet 11 kW.  Takie urządzenie oferowane opcjonalnie z Corsą-e kosztuje 3900 zł, i umożliwia pełne naładowanie akumulatorów w 5 godzin i 15 minut. W przypadku wykorzystania ładowarki Wallbox jednofazowej baterie naładujemy do pełna w 7 godzin i 30 minut.

Koszty zasilania auta elektrycznego z sieci domowej zależą od wybranej taryfy u dostawcy energii. Taki samochód jest przy tym na tyle dużym i przewidywalnym odbiorcą prądu, że warto rozważyć jej zmianę na korzystniejszą, oszczędności mogą być bowiem niemałe. Większość gospodarstw domowych korzysta z taryfy g11, w której 1 kWh kosztuje 55 groszy. Oznacza to, że przejechanie 100 km Corsą-e to wydatek ok 9 zł. 

Mniej popularna taryfa g12 oferuje niższe ceny przez kilka godzin w ciągu dnia i nocą. To tzw. okresy pozaszczytowe, gdy krajowe zapotrzebowanie na energię jest niższe od średniego. W tym czasie ceny, w zależności od operatora, mogą spaść nawet do 40 gr za 1 kWh.

A to oznacza, że setkę przejedziemy elektryczną Corsą za ok 6,7 zł. Różnica w stosunku do taryfy g11 niby niewielka, ale w skali roku możemy zaoszczędzić w ten sposób kilkaset złotych. Wystarczy akurat na tych kilka ładowań poza domem, które każdemu kierowcy się kiedyś zdarzą. W końcu, skoro mamy tak oszczędny samochód jak Corsa-e, to szkoda by było nie wybrać się w jakąś dłuższą przejażdżkę.

Miasto i prowincja
No właśnie, czy to prawda, że elektryki są jak dzieci, którym nie wolno oddalać się od domu?

Może kiedyś tak było, ale dziś sieć ładowarek publicznych szybko gęstnieje, a wiele obiektów komercyjnych takich jak sklepy, galerie handlowe, hotele, restauracje, itp. inwestuje we własne instalacje, pragnąc przyciągnąć kierowców aut elektrycznych. Większość tych urządzeń, zarówno publicznych jak i komercyjnych to ładowarki o mocy nawet 22 kW. Nieco rzadziej można spotkać szybkie ładowarki do 50 kW.

W instalacje zasilania aut elektrycznych zaczynają też inwestować koncerny paliwowe. Najwięcej działa ich na stacjach benzynowych na południu Polski i wzdłuż autostrad A1 i A2 między Gdańskiem a Warszawą. To w większości szybkie ładowarki 50-100 kW, choć tych najmocniejszych jest na razie niewiele.

Istnieje też kilka firm, dla których ładowanie aut elektrycznych to podstawa biznesu. To właśnie one uruchamiają najwięcej stacji ładowania i oferują najszybsze ładowarki instalując je przede wszystkim wzdłuż autostrad i głównych dróg przelotowych.

To skomplikowane
Jeśli chodzi o koszty ładowania akumulatorów poza domem, to są one bardzo różne, a co ważniejsze naliczane na różne sposoby. Spotkamy się więc z opłatami jednorazowymi, uzależnionymi od czasu ładowania, ilości pobranego prądu czy kombinacją tych wartości. Istnieją też oferty abonamentów, w ramach których można dowolnie ładować akumulatory za darmo, i takich, które powiązane są z cennikiem kilowatogodzin.

Sytuacja, choć nie aż tak skomplikowana, przypomina nieco stopniem zagmatwania taryfy telefonii komórkowej. Wybierając się w dalszą podróż, warto więc poświęcić nieco czasu na planowanie i zapoznać się z cennikami konkretnych punktów, gdzie przewidujemy ładowanie. Gdy rozsądnie wybieramy punkty ładowania, jazda samochodem elektrycznym okazuje się o wiele tańsza niż spalinowym. A dziś nie ma już praktycznie przeszkód by można było w ten sposób przemierzać cały kraj. Mając do dyspozycji zasięg ponad 330 km, jaki oferuje np. Corsa-e i mogąc w wielu miejscach na trasie skorzystać z szybkiej ładowarki, możemy dotrzeć praktycznie wszędzie. A jedna czy dwie krótkie przerwy dla podładowania akumulatorów wyjdą nam jako kierowcom tylko na dobre. Tak jak sam zakup auta elektrycznego.

Exit mobile version