Site icon Motocaina

Benzyna płynie mi we krwi, czyli felieton „blachary”

Kim jest „blachara”? Według wszelkich dostępnych źródeł  to wręcz obraźliwe określenie kobiety wzdychającej do zależnej od upodobań liczby kół. I chyba tylko te ostatnie słowa tego podrzędnie złożonego zdania pasują do tej części płci pięknej, którą reprezentuję. Części, bo jak wiadomo, nie wszystkie urodziłyśmy się z kierownicą w rękach i benzyną we krwi. Ja miałam to szczęście. Nie wiem, czy w moim wypadku zadziałała zasada „minus i minus daje plus”, ale innego wytłumaczenia znaleźć nie mogę. Mama „samochodziarą” nie jest i nie była, tata, może i lubi cztery kółka, ale żeby to była bezgraniczna miłość, tego powiedzieć raczej nie można. A ja?

No właśnie. Bez samochodu czuję się jak bez ręki i wcale nie chodzi tu o komfort życia codziennego. Wsiadam do swojego czarnego maleństwa, przekręcam kluczyk, podsycam mruczenie silnika dociskając pedał gazu, robię głośniej radio i wszystkie problemy, paranoje, uciekają wraz z piskiem opon. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób czytając moje wypociny pomyśli o wysłaniu mnie do domu bez klamek, ale wiem też, że pewna cześć zrozumie, co mam na myśli.

Czy to, że kocham samochody znaczy, że jestem blacharą?!
fot. z archiwum Rysi C.

W dzieciństwie porzucałam bajkowe karuzele na rzecz rozbijania się na planszy z samochodzikami. Po zrobieniu prawa jazdy miałam plan rozesłać CV, w którym napisałam, że za wynagrodzenie uważam samochód służbowy wraz z benzyną. Teraz muszę chyba zacząć spisywać plany na życie, kręcące się wokół motoryzacji, bo niedługo skończy mi się miejsce przeznaczone do zapamiętywania takich rzeczy.

Jeszcze kilka lat temu nie myślałam, że wynalezienie samochodu to była rewolucja. Teraz datę 24 lipca wpisałam do swojego kalendarza i zamierzam uroczyście obchodzić ten dzień wraz ze swoim samochodem, rok w rok od następnego zaczynając. Tak, tak wiem… macie mnie za całkowitą wariatkę, ale nic na to nie poradzę. Liczę jedynie, że kobiety motocainowe – zrozumieją…

A jeżeli nie, to na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że  tekst ten powstał w chwili rozpaczy, która niestety wciąż trwa… Wyżej wymieniona „blachara”, to po prostu ja. Oddałam swoje cztery koła do samochodowego dermatologa, w celu poskromienia małej rdzy, która śmiała się pojawić przy nadkolu. Po setkach niemiłych przeżyć z wszelakimi usługami branży motoryzacyjnej ze smutkiem i przerażeniem spoglądam na pusty podjazd, wyczekując swojego małego cuda, a w głowie głupoty mieszają się z benzyną.

Blachara
Rysia C.
(blondynka z forum Motocainy)

Exit mobile version