Test Seat Mii by Mango 1.0 75 KM – być kobietą być kobietą!

Jest najmniejszy w ofercie, co wcale nie musi oznaczać, że również najmniej ciekawy. A przynajmniej producent bardzo się o to postarał. Kampania z udziałem blogerki modowej Maffashion oraz „ometkowanie” samochodu nazwą popularnej marki odzieżowej Mango to niezły zabieg marketingowy. Czy Seat Mii by Mango okaże się krzykiem mody?

Jest stosunkowo nowym „dzieckiem” w ofercie producenta – jego produkcja wystartowała w 2012 roku. Co więcej, wygląda niemal identycznie jak Skoda Citigo i Volkswagen Up (bliźniacze konstrukcje, różnią się jedynie w 30 procentach). Jednak tylko Seat Mii zyskał modną kreację w postaci wersji Mango. Hiszpańskiej marki odzieżowej nie trzeba nikomu przedstawiać; jej ubrania i dodatki są dziś obecne w sklepach każdego większego miasta. Która z nas nie ma choć jednej koszulki tej firmy w szafie, niech pierwsza rzuci kamień… Wersja Mango występuje tylko w dwóch kolorach nadwozia: testowanej Glaim Beige, oraz Deep Black. Nasz egzemplarz dodatkowo został przystrojony 15-calowymi, grafitowymi felgami, których nazwa również nie jest przypadkowa („Ania” – a jakżeby inaczej). Samochód został wyposażony w dwie pary drzwi, co przy tak małych gabarytach nadwozia jest sporym zaskoczeniem. Uchylam oczywiście te od strony kierowcy, wypatrując elementów rodem ze świata mody.

Siedem tytułów mistrzowskich i kolejne rekordy do pobicia. Jakie liczby kryją się za sukcesem Mercedesa?

Wnętrze – nie jestem wybiegiem mody  
Wnętrze – jak na tę klasę samochodu – zaskakuje sporą ilością miejsca. Z przodu wygodną pozycję zajmą dwie, całkiem rosłe osoby. Tylna kanapa – nie oszukujmy się, to mały samochód i tu nadmiaru miejsca nie da się wyczarować. Dzięki wysoko poprowadzonej linii dachu nie będziemy ugniatać podsufitki głową, ale nieco wyższe osoby mogą narzekać na zbyt małą ilość miejsca na nogi. Wszystkie siedziska zostały obszyte połączeniem czarnej (ekologicznej) skóry oraz alkantary. Haftowane logotypy Mango na każdym oparciu mają nam przypominać, że to nie jest zwykła wersja wyposażenia.

GP Toskanii: kraksy, czerwone flagi, a na koniec i tak wygrywa Hamilton
A niestety tak właśnie wygląda. Oprócz tapicerki ciężko tu o inny, równie ciekawy i gustowny element. Wprawdzie na drzwiczkach od schowka naprzeciwko pasażera znalazł się do bólu praktyczny wieszak na torebkę, ale to tyle jeżeli chodzi o modową ekstrawagancję. Deska rozdzielcza jest nieco zbyt smutna, boczki drzwi straszą gołą blachą (a szkoda, w końcu można to było zakryć symboliczną ilością materiału), a w tylnych drzwiach nie ma możliwości odsunięcia szyby (a jedynie jej delikatnego uchylenia). Cóż, to ma być mały, tani samochodzik do miasta. Na szczęście otrzymujemy rekompensatę w postaci solidnego bagażnika. 251 litrów pojemności to wynik, który w tej klasie może być powodem do radości. I chyba nikomu nie trzeba uświadamiać, że podczas sezonowych wyprzedaży to właśnie ta część samochodu gra pierwsze skrzypce. Mimo, że mam 168 centymetrów wzrostu, bagażnik mieści mnie bez najmniejszego problemu. To zasługa nie tylko dużej powierzchni, ale również wysokiego progu załadunkowego. Przy pakowaniu kufer nie raz okaże się problematyczny, ale to właśnie dzięki niemu udało się uzyskać tak spore pole do popisu. To ogromny plus tego samochodu, który na długo zapadnie mi w pamięci.

Jazda – modnie i wygodnie
Przekręcam kluczyk w stacyjce, a przez moją twarz przebiega delikatny grymas. Budzę do życia trzycylindrowy silnik, którego sposób pracy do najcichszych nie należy. Ten model początek przygody z kierowcą ma raczej słaby. Ruszam z miejsca, dam szansę na zrobienie drugiego, lepszego wrażenia. I nawet się udaje. Wolnossący silniczek o pojemności 1 litra i mocy 75 KM (testowany egzemplarz to mocniejszy wariant tej jednostki), mimo wspomnianej wcześniej, nieco zbyt głośnej pracy, całkiem dobrze daje sobie radę z rozpędzaniem tego malucha.

GP Toskanii: kraksy, czerwone flagi, a na koniec i tak wygrywa Hamilton
Co prawda daje się wyczuć, że pod maską nie zamieszkała turbosprężarka, ale też warto mieć z tyłu głowy, że ten samochód został powołany głównie do życia w mieście. A jak wiadomo, turbo do poruszania się w korkach wcale nie jest potrzebne. Za to jest potrzebna ekonomiczna jednostka napędowa. I tak się składa, że tu właśnie taką otrzymujemy. Zużycie na poziomie 6,8 litra benzyny w cyklu miejskim – ktoś może powiedzieć, że to wcale nie jest wybitne osiągnięcie. Owszem, o wiele większy Seat Leon ST (test czytaj tu) z benzynowym silnikiem 1.4 mógł się pochwalić jednakowym wynikiem. Ale też zejście poniżej 6 litrów w cyklu miejskim to już nie lada wyczyn, mało który producent potrafi osiągnąć tak dobry wynik w aglomeracjach.

Wracając jednak do naszego kremowego bohatera. Benzynowa jednostka napędowa otrzymała do współpracy manualną, 5-biegową skrzynię. Czy brakuje 6 biegu? Niekoniecznie. Przełożenia są dosyć długie, dzięki czemu samochód bez większego problemu udaje się rozpędzić do 130 km/h – każdy bieg daje się nieco „wyciągnąć” na obrotach. Poza tym, czy w mieście naprawdę potrzeba nam czegoś więcej? Dźwignia zmiany biegów zachowuje się nadzwyczaj dobrze, niepozwalając na wrzucenie nieodpowiedniego przełożenia. Ale do tego zdążył nas już Volkswagen przyzwyczaić m.in. w najnowszym Volkswagenie Polo (test czytaj tu). Ku mojemu zaskoczeniu, zawieszenie Mii dobrze sobie radzi z miejskimi nierównościami. Na pozór prosta konstrukcja podwozia skutecznie dba o komfort podróżujących. Także na ciasnych zakrętach samochód nie zdradza problemów z przyczepnością, nie daje również odczuć jakichkolwiek oznak podsterowności. Niska masa (854 kg) sprawia, że najmniejszy Seat prowadzi się lekko jak obłoczek. Z drugiej strony twardo trzyma się ziemi. Układ kierowniczy, bo o nim również warto wspomnieć, to również plus tego samochodu. Może nie jest tak bezpośredni jak w sportowych odmianach większych braci ze stajni Seata, ale też nie tak miękki, „gumowy”  i nijaki, jak w niektórych modelach najmniejszego segmentu. Zuch nie samochód.

Manhart GP3 F350 - tuning Mini JCW GP na

Werdykt – czy to będzie hit?
Mimo że nie jest zbyt oryginalnej urody, bo z zewnątrz niewiele się różni od Skody Citigo i Volkswagena Up, to jest całkiem ładnym samochodem. Do tego przyjemnie się prowadzącym i z ekonomicznym silnikiem. W testowanej wersji by Mango wygląda wyśmienicie i doprawdy stojąc z boku ciężko powiedzieć inaczej. Ta przyjemność jednak kosztuje i to całkiem sporo. Pakiet stylizacyjny Mango (za kwotę 4 695 złotych) jest dostępny jedynie dla najwyższej opcji wyposażenia niewielkiego Mii (czyli Style). A to oznacza, że zanim będziemy się cieszyć samochodem w modnym wdzianku, należy zapłacić 44 900 złotych (egzemplarz z testowanym, benzynowym silnikiem 1.0 o mocy 75 KM i manualną skrzynią biegów). W efekcie tego ocieramy się o granicę 50 000 złotych otrzymując w zamian mały samochód ze znaczkiem modnej firmy odzieżowej – to już znacznie za dużo. Niemniej jednak, jeżeli któraś z Pań zechce mieć coś więcej, niż tylko środek transportu (czyli modny dodatek na czterech kołach reklamowany przez najbardziej znana blogerkę modową), tej nic nie stanie na przeszkodzie, aby zrealizować ten zakup. Nawet kwota 50 000 złotych.

Na TAK:
– dobre właściwości jezdne
– ekonomiczny silnik

Na NIE:
– zbyt wysoka cena testowanego egzemplarza
– zbyt słaba jakość wykończenia (boki drzwi, bagażnik)

Seat Mii by Mango 1.0 75 KM  dane techniczne:
Silnik – benzynowy, wolnossący, R3
Pojemność – 999 cm3
Moc – 75 KM przy 6200 obr/min
Moment obrotowy – 95 Nm przy 3000-4300 obr/min
Masa własna – 854 kg
Napęd – na przednią oś
Skrzynia biegów – 5 biegowa, manualna
Pojemność bagażnika – 251 litrów
Prędkość maksymalna – 171 km/h
Przyspieszenie 0-100km/h – 13,2 sekundy
Długość/szerokość/wysokość – 3557/1645/1463 mm

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze