Red Hot Rally Girls na mecie rajdu ZŁOMBOL! – relacja

Hanna „Hanka” Zasada i Dorota „Dorka”, czyli Red Hot Rally Girls Team Kalisz ukończyły właśnie 6. edycję rajdu ZŁOMBOL - wyprawy samochodami komunistycznej produkcji, pomagając w ten sposób dzieciakom ze śląskich domów dziecka. Przedstawiamy relację zawodniczek z ich niesamowitej wyprawy.

Hanna Zasada i Dorota Kalisz
fot. materiały zawodniczek

Prawie 15 sierpnia

Na pomysł wzięcia udziału w Złombolu wpadłyśmy przypadkiem, przeglądając forum motocyklowe na którym pojawił się wątek – Kto w tym roku jedzie na Złombol?

Co to takiego ten Złombol? Po chwili szperania w sieci trafiłyśmy na porywający opis imprezy.

„Złombol, to extremalna wyprawa samochodami komunistycznej produkcji lub konstrukcji z celem uzbierania pieniędzy na zakup rzeczy dla dzieci z Śląskich domów dziecka. Wartość zakupu pojazdów, nie licząc napraw przygotowawczych, to orientacyjnie 1000 zł. Dotychczasowe trasy prowadziły z Katowic do Monaco, na arktyczne koło podbiegunowe, do Azji i do słynnego Loch Ness. Zlombol jest ekstremalną wyprawą bez jakiegokolwiek wsparcia z strony organizatorów! Nie ma mechaników, nie ma assistance, nie ma lawety, nie ma psychologa, nie ma części, sprzęt którym jedziemy jest stary i zmęczony! Nikt wcześniej nie sprawdza trasy ani miejsc noclegów! Wyjazd to duża niewiadoma!”

Decyzja zapadła zanim do głosu doszedł rozsądek – jedziemy! Do startu tylko miesiąc, a my nie mamy nawet samochodu. Idea wyprawy otwiera jednak serca i umysły. Ani na chwilę nie wątpimy – uda się!

W tym roku Złombol wybiera się do Grecji – na Peloponez do Starożytnej Olympii gdzie swe narodziny miała idea Olimpiady – zdrowej sportowej rywalizacji. Pierwsze igrzyska datuje się na 776 rok przed naszą erą – prawie 3000 lat temu! Po rozległym kompleksie światyń, hipodromu i łaźń pozostały dziś tylko typowe greckie ruiny – mapa przejazdu.

Naszą uwagę jednak przykuwa nie cel lecz droga. 2500 km w tym połowa ponad po bałkańskich szosach. Nie chcemy autostrad – będą więc dziury, szutry, wyboje i cudne widoki na góry!

Jaki pojazd wytrzyma to wszystko?

15 września – jedziemy!

Wszystko dopięte – jest Skoda Favorit w znakomitej formie, oklejona już znakami Darczyńców, a w bagażniku wyposażenie wyprawowe użyczone przez Expedition Club.

Z Krakowa do Katowic eskortuje nas kilku zaprzyjaźnionych motocyklistów. Auto dziwnie się zachowuje, słabnie i traci moc… Dorka nie jest pewna co się właściwie dzieje? W diagnozie pomogli motocykliści -spalone sprzęgło i to jeszcze przed startem!

Jedziemy się odprawić i postanawiamy, że jeszcze tej samej soboty wyruszymy z nowym sprzęgłem. Pomaga złombolowa załoga Czapajew Gieroj, znalazła się część i mechanik skłonny pracować w sobotę po południu. Prawie wieczór i ruszamy! Dojeżdżamy późną nocą do Budapesztu gdzie zatrzymujemy się u przyjaciół. 

fot. materiały zawodniczek

 

16 września

Dobrze, że to niedziela – Stan i Rafał mają wolne i wybieramy się razem na spacer. Budapeszt zalany słońcem jest jak delikatna zapowiedź wspaniałego klimatu południa. Jest leniwie, wcinamy krem z kasztanów popijając czekoladą. Rozpusta!

fot. materiały zawodniczek

Późnym popołudniem zbieramy się. Chcemy dogonić nasz peleton w chorwackiej miejscowości Selce.By nadgonić nieco wybieramy autostradę do Zagrzebia i testujemy naszą wspaniałą maszynę. W przedziale 120-140 km/h jedzie się całkiem komfortowo. Ale czy wiedzieliście że Skoda Favorit wyciąga 160 km/h? Wyciąga! Naklejki na naszym pojeździe utrzymane są w stylistyce rajdowej i może też  dlatego ustępują nam drogi większe i dużo mocniejsze samochody. Coraz bardziej nas to rozwesela! W Zagrzebiu jednak jesteśmy późno. Szybki rzut oka na mapę – zamiast wygodnej, lecz nudnej autostrady wybieramy dużo krótszą żółtą drogę. Jakież cudowne zakrętasy! Po chwili już wiemy – nie będzie szybciej, za to możemy poćwiczyć prowadzenie naszego pojazdu: hamowanie –  redukcja – gaz – zmiana biegu. Po godzinie takiej jazdy – maszyna opanowana! Po trzeciej godzinie kończy nam się paliwo.  Znajdujemy stację w niewielkiej miejscowości – niestety parę minut po 22 i jest już nieczynne! Miejscowi wysyłają nas na stację przy autostradzie oddaloną zaledwie o 5 km, ale przecież tę autostradę miałyśmy przeciąć pod kątem prostym. Jeśli na nią wjedziemy to trzeba będzie jechać do Rijeki czyli zacząć wszystko od nowa. Decydujemy się więc jechać w przeciwną stronę autostradą – na Split i dogonić Złombol dopiero następnego dnia. Tankujemy – jedziemy – padamy ze zmęczenia. Na kolejnej stacji zatrzymujemy się, by się na chwilkę zdrzemnąć. Nasza „chwilka” skończyła się o 5.30 rano!

17 września

fot. materiały zawodniczek

Wschód słońca w Chorwacji urzeka nawet na autostradzie. Zjeżdżamy w Splicie na super urokliwą nadmorską drogę do Dubrovnika. Przez prawą pierzeję budynków  przebija zapach morza. SKręcamy na krótki spacer. Trafiamy na teren wojskowej stoczni gdzie właśnie rozpoczyna się dzień roboczy. Niczego nieświadome pstrykamy śmiało fotki, ciesząc oczy widokiem kołujących mew. Hankę zachwyca ogromny pojazd o kołach wysokości jej samej – do czego służy taki dźwig?

fot. materiały zawodniczek

 Zza kontenerów nagle wypada quad i zmierza w naszą stronę. Na quadzie siedzi przystojniak wykrzykujący coś po chorwacku. Prosimy by powtórzył po angielsku i zostajemy wyproszone z tego arcyciekawego terenu. Słusznie – czas na nas, więc w drogę!

Kilometry uciekają prędko i czas już na śniadanie. SKręcamy do Sibenika – na sprawdzony bałkański przysmak o wdzięcznej nazwie burek. Burek to skrzyżowanie ciasta francuskiego z makaronem w typie lazanii wypełniony nadzieniem szpinaku, sera, albo mięsa. Parkujemy pospiesznie i w maleńkiej piekarni kupujemy burek prosto z pieca – gorący, pachnący i pyszny. Wracamy do auta i… nie ma naszej Skody w miejscu w którym ją zostawiłyśmy! Znikła bez śladu, a nie było nas wszystkiego może 5 minut? Dorka wzburza się, przekonana że ktoś ukradł nasz skarb, naszą cudną wyścigówkę, wraz z 10 całym dobytkiem. W pobliskim kiosku jednak dowiadujemy się, że z tego miejsca samochody często odholowuje policja. Tak to bywa z tym pośpiesznym parkowaniem….

Skodę odnajdujemy samotną, ale bezpieczną na strzeżonym parkingu policyjnym . Ekhm, no cóż – chodźmy ponegocjować! Policjantka ledwie mówi po angielsku i zupełnie jest niepodatna na nasze argumenty. Wyczerpawszy wszelkie możliwe formy nacisku – od „wszystkie hrvatskie auta zostawiliście, a turystów karacie” przez „było więcej niż 5 m od skrzyżowania” po „jedziemy w rajdzie charytatywnym, zbieramy na dzieci”, godzimy się zapłacić. Nieugięta ta policja chorwacka.

Odzyskujemy Skodę, choć w międzyczasie zrobiło się późno. Chcąc dołączyć do innych w Dubrowniku udajemy się w dalszą drogę. Winkle wiją się brzegiem morza. Z morza wyrastają na przemian to góry, to skały. Mijamy kolejne mariny z prawej i urocze kafejki z lewej strony drogi

Do Dubrovnika dobijamy o zachodzie słońca. Na kempingu rozbiło się już kilkanaście załóg. Zanim jednak weźmiemy się za namiot, prostujemy nogi w kempingowej restauracji. Wyciągamy laptopy i czekając na obiad puszczamy pierwsze zdjęcia w internetowy eter.

Załoga Czapajewa smsem zaprasza na wino do Czarnogóry, kusząc miejscówką nad samym morzem. Po 2 męczących dniach jazdy perspektywa plażowania jest zniewalająca. Jedziemy! Tego wieczora czeka nas pierwsza Złombolowa integracja!

18 września

Buljarica budzi się niespiesznie, szumem fal obmywających drobne kamienie. Na śniadanie kalmary z grilla z widokiem na morze. Na plaży prawie nikogo, dawno już po sezonie. Czapajew Gieroj udaje się w dalszą drogę, a my zostaniemy tu na ładnych parę godzin.

fot. materiały zawodniczek

Na przemian smażymy się i pływamy, szkoda tylko że spacerować po kamieniach trudno.Niechętnie zbieramy się po południu. Przed nami cała Albania, kraina podobno wyboistych dróg i kierowców ignorujących przepisy ruchu drogowego. Ciekawe jesteśmy czy tak jest istotnie?

W kolejce do granicy spotykamy inne załogi Złombola. Wszyscy biegamy od auta do auta, poznajemy się i fotografujemy. Zirytowany tym celnik, władczym tonem wskazuje nam nasze miejsca – w samochodzie. Grzecznie siadamy do środka i dla rozluźnienia atmosfery częstujemy go misiami Haribo. Z początku oporny, w końcu częstuje się pełną garścią. Misie Haribo rozbroją największego twardziela!

Wjeżdżamy wreszcie do Albanii – jest goręcej, bardziej sucho, więcej kurzu i dziwacznych pojazdów w rodzaju rowerotaczek, zmotanych trójkołowców, lub nostalgicznie błyszczących skuterów rodem z lat 60tych. Zmierzamy do Tirany. Na szosie ruch jak w ulu, nawierzchnia miejscami kruszy się, wciąż trzeba też uważać na nieoznaczne uskoki i … wyjątkowo liczne patrole policji. Znaki drogowe są, lub ich nie ma, więc trafiamy do stolicy tylko dzięki nawigacji. W Tiranie ruch drogowy opiera się na prawie silniejszego, oprócz nawierzchni musimy też kontrolować zachowanie innych kierowców. Nie udaje się jednak uchwycić wszystkiego – wpadamy w wielką dziurę i łapiemy gumę.

Całe szczęście jest szerokie pobocze i knajpa przy nim. Dorka znika na moment i wraca z Albańczykiem chętnym wymienić nam koło.

fot. materiały zawodniczek

Asystujemy podając narzędzia. Nie minęło 15 minut i koło zostało zmienione,  wgięta felga wyklepana młotkiem a opony dopompowane a na koniec umyte.  Uścisk dłoni naszego bohatera i w drogę! Zrobiło się całkiem ciemno a przed nami jeszczeponad 300 km. Zbaczamy z wyznaczonej trasy i wybieramy krótszą choć trudniejszą drogę przez Vlore i Gjirokaster. Ta trasa to prawdziwy test dla  wytrzymałości naszej Skody i uważności kierowcy. Nieliczne znaki poziome informujące o niebezpiecznych zakrętach (a winkle po 260 stopni) i kompletny brak białych linii na asfalcie. Nawierzchnia kruszy się miejscami, a miejscami w ogóle znika, zmieniając się w wyboistą drogę bitą kiepsko utwardzoną. W tych warunkach my wyprzedzamy ogromniaste tiry z przyczepami, a nas wyprzedzają miejscowe osobówki. Po kilku godzinach przekraczamy granicę z Grecją. Mkniemy w okolice miejscowości Ioannina gdzie zaprzyjaźniony Czapajew czeka z kolacją.Wieczór kończymy z winem i bardzo zmęczone szybko zasypiamy.

19 września

Do mety pozostało zaledwie 350 km! Postanawiamy dziś podróżować wolniejszym tempem wspólnie z Czapajewem. Przed nami najdłuższy wiszący most świata (prawie 3 km) – most marzeń łączący Peloponez z Grecją centralną. Wymieniamy skład załóg – kolejno ładując się na tylne siedzenie czapajewa.

fot. materiały zawodniczek

Bez dachu słońce nas opala i wiatr przyjemnie chłodzi. Nas cieszy komfort termiczny, a kolegów z „Czapka” bałkańskie rytmy dobiegające z głośników naszej Skody. Rozmawiamy na tematy coraz bardziej życiowe i coraz bardziej otwarcie. Kładziemy fundamenty pod przyjaźń, która przetrwa pewnie niejedną trudną podróż.

Most marzeń obezwładnia ogromem przestrzeni. Przez prawie 3 km jedziemy podziwiając widoki z niezmywalnym uśmiechem na twarzy. W dole uciekająca zatoka Patraska, a na horyzoncie port pełen wspaniałych krążowników.

Do mety zbliżamy się o zmierzchu. Chwilę kluczymy po Starożytnej Olympii szukając właściwej drogi na kemping. W końcu przekraczamy bramę – jesteśmy u celu! Nie ma tutaj ani jednego turysty, dawno już po sezonie. Pole namiotowe wypełniają złombolowe pojazdy których właściciele krążą tu i tam z butelką lub puszką w dłoni. Pomiędzy nimi biega właściciel kempingu usiłując skrupulatnie zarejestrować każdą załogę. Długo nie zapomni tego dnia. Miejsca coraz mniej, co i rusz przez bramę przetaczają się kolejne auta napędzane nieraz siłą mięśni samych właścicieli. Śpiesznie rozkładamy namiot. Idziemy przywitać się ze wszystkimi – trwa integracja w atmosferze dumy i radości – istotnie dojechać tutaj tymi pojazdami to jest naprawdę wyczyn. Nyski, Żuki, Fiaty 125 p i Polonezy Caro – te modele najbardziej rzucają się w oczy. Organizujemy wspólne grillowanie i zapraszamy sąsiadów. Wieczór kończymy upojnie, tańcząc na dachu naszej Skody.

28 września – refleksje po powrocie

Naszym osobistym celem tej wyprawy było przekonanie jak największej liczby osób do tego, że warto inwestować w przedsięwzięcia podwyższonego ryzyka jeśli stoją za nimi ludzie mocnego charakteru z motywacją sukcesu. Nasza 22 letnia Skoda to nie jest dobre wyposażenie do pokonania prawie 5 tysięcy kilometrów, jednak pojechałyśmy i wróciłyśmy na własnych kołach, uzbierawszy wiele wartościowych przelewów do Fundacji.

W domach dziecka dzieci otrzymują niedostateczne „wyposażenie” do znoszenia trudów życia, jednak zdarzaja się wśród nich jednostki które wyrastają na wyjątkowych ludzi. Wierzymy że dzieje się tak dzięki ich motywacji, zaangażowaniu, ignorowaniu niesprzyjających okoliczności i być może czasem wsparciu ze strony życzliwych ludzi.

fot. materiały zawodniczek

Pokazałyśmy że można, pokazałyśmy że DA SIĘ! I za rok pewnie zrobimy to samo!

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze