Pod Stopami Słońca: Marta Owczarek i Bartek Skowroński – relacja z motocyklowej podróży

"Dwudziestego pierwszego maja 2013 r upłynęło dokładnie 888 dni od zakończenia naszej podróży dookoła świata. Postanowiliśmy uczcić ten dzień wyruszając kolejny raz w drogę, gdyż pomimo usilnych prób powrotu do „normalnego” życia nie byliśmy w stanie dłużej wytrzymać za biurkiem" pisze dla Motocainy Marta. Oto jej relacja z niesamowitej podróży.

Odważyliśmy się „rzucić wszystko” jeszcze raz. Było to o wiele trudniejsze, niż za pierwszym razem, gdyż teraz dobrze wiedzieliśmy, jak trudny potrafi być powrót.

Naszym celem był Pamir. Jedna z teorii głosi, że nazwa Pamir wywodzi się ze staroperskiego Poy -e merh i oznacza Kraj u Stóp Słońca. Chcieliśmy dotrzeć aż do Afganistanu, a dokładnie Korytarza Wachańskiego: wąskiego pasa ziemi leżącego pomiędzy dzisiejszym Tadżykistanem a Pakistanem, którym u schyłku dziewiętnastego wieku rozgraniczono rosyjską i brytyjską strefę wpływów w Azji.

Jak się tam dostać? Nie chcieliśmy „teleportować się” przy użyciu samolotu. Taka podróż byłaby kompletnie wyrwana z kontekstu. Dlatego całą trasę z Polski przemierzyliśmy powoli, lądem, poznając dokładnie po drodze jeden z rejonów świata, który od dawna nas intrygował i stanowił wielki znak zapytania: przesyconą historią i legendami Azję Środkową, rubieże sowieckiego „Imperium”. Chcieliśmy spokojnie rejestrować i smakować wszystkie zachodzące zmiany, zrozumieć je i powiązać w całość. Dzięki temu rzeczywistość, jaką zastaliśmy u celu, ujrzeliśmy jako mniej lub bardziej logiczną konsekwencję tego, w co stopniowo zanurzaliśmy się z każdym przejechanym na wschód kilometrem.

Przy takim założeniu środek transportu, jaki wybraliśmy, może wydać się co najmniej zaskakujący. Wyruszyliśmy bowiem na dwóch motocyklach, a wiadomo, że co jak co, ale motocykle delikatnie mówiąc nie kojarzą się z leniwym przemieszczaniem. Jeśli jednak przyjrzeć się naszym „demonom prędkości”, wszystko staje się jasne. O ile jeszcze bartkowa Suzuki DR 650 znajduje jako takie uznanie w oczach amatorów dwóch kółek, o tyle Suzuki DR 200 Marty wywołuje ironiczny, wręcz graniczący z politowaniem uśmiech.

Po przejechaniu Litwy, Łotwy, Estonii i fińskiej Karelii wjeżdżamy do Rosji. Bocznymi, leśnymi drogami tajgi, mijając maleńkie wsie i podupadające choć wciąż urokliwe cerkwie, kierujemy się w stronę Uralu, gdzie przekraczamy granicę Europy i Azji. Tu dopada nas z pozoru niewinna rosyjska plaga: atak miliardów motyli zwanych baboczką. Jest ich tak wiele, jak byśmy przedzierali się przez burzę śnieżną. Nie jesteśmy w stanie poruszać się szybciej niż 20km/h, gdyż inaczej motylki roztrzaskują się o nas i tracimy widoczność. W takich warunkach przecinamy Ural najdalej wysuniętym na północ przejazdem, nieopodal wsi o nazwie Kytłym.

Od tego momentu odbijamy na południe, w stronę Kazachstanu.  Docieramy nad wyschnięte Morze Aralskie i przekonujemy się, jak tragiczne mogą być skutki sowieckiego eksperymentu rolniczego. W Kazachstanie po cichu przedostajemy się z pomocą rosyjskich inżynierów na teren zamkniętego „gwiezdnego miasta” Bajkonuru, skąd startują promy kosmiczne.

Kolejny kraj na naszej trasie to Kirgistan, gdzie wjeżdżamy nareszcie w wysokie góry. Szukamy zapomnianych przejazdów i zagubionych dolin, ścigamy się z końmi, przyglądamy się życiu jednych z ostatnich nomadów, a Bartek o mały włos nie porywa panny młodej. Dowiadujemy się również, dlaczego Kirgizi nienawidzą się z Uzbekami, słuchamy opowieści o krwawych rozruchach, jakie ogarnęły kraj po rozpadzie ZSRR.

W końcu wjeżdżamy do Tadżykistanu i Pamiru. Znaleźliśmy się „Pod Stopami Słońca” To najpiękniejszy zakątek byłego Związku Radzieckiego, jaki zobaczyliśmy. Ale jednocześnie najuboższy, a do tego to właśnie tu miała miejsce jedna z najkrwawszych wojen domowych, jakie wybuchły po rozpadzie ZSRR. Jesteśmy też świadkami zaanektowania części terytorium Pamiru przez chińskie wojsko.

W Tadżykistanie udaje nam się zdobyć afgańską wizę i pozwolenia motocyklowe. Mimo to granica jest zamknięta – oficjalnie z powodu epidemii cholery. Po wielu dniach oczekiwania wjeżdżamy wreszcie do Korytarza Wachańskiego. Afganistan brzmi groźnie – ale Korytarz Wachański to zakątek tak odcięty od reszty świata, że nie dotarły tu nawet działania wojenne. Lecz to, co ujrzeliśmy, zaparło nam dech. To miejsce, gdzie czas zatrzymał się sto lat temu – bo od czasu stworzenia Korytarza życie w zasadzie nie uległo tu zmianie. To nie tylko podróż na koniec świata, to przede wszystkim podróż w czasie.

Od tego momentu zaczynamy wracać. Wcześniej jednak odwiedzamy policyjny Uzbekistan a następnie Turkmenistan, straszno-śmieszną despotię, gdzie nazwy miesięcy ponazywano imionami rodziny prezydenta a ludzie zostali zmuszeni do czczenia napisanej przez swego przywódcę świętej księgi, po przeczytaniu której idzie się prosto do nieba. Tu stajemy u Bram Piekła – ogromnego ziejącego ogniem krateru powstałego na skutek eksplozji przy próbach odwiertu. 

Podróż po Azji Środkowej dobiega końca. Jednak jeszcze nie wracamy do domu. Zanim to się stanie, przejeżdżamy zaskakujący Iran, który okazał się być zaprzeczeniem wszystkiego, co się o nim mówi w mediach. Potem zwariowana zima na Półwyspie Arabskim, lecz to już inna opowieść.

Gdy pod koniec lutego szykujemy się wreszcie do przepłynięcia razem z motocyklami na Czarny Ląd, nagle odkrywamy, że… wkrótce będzie nas więcej. W tej sytuacji postanawiamy przyjechać na trochę do Polski. Tym razem wiemy, że to nie powrót, a tylko wyjątkowa przerwa w podróży.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze