Patrycja Komko pierwszą Polką w historii enduro na Six Days! Relacja

To naprawdę duże osiągnięcie i spory wyczyn. Te trudne zawody ukończyło niewielu Polaków. Oto relacja pierwszej zawodniczki z Polski z rywalizacji, która od zawsze była jej marzeniem.

Zawodniczka: PATRYCJA KOMKO
Motocykl: AJP PR4 240
Nr startowy: 458

„Od zawsze marzyłam o starcie w Sześciodniówce Enduro – chciałam wziąć udział w tej słynnej olimpiadzie motocyklowej. Nie do końca była pewna, czy będę gotowa i że to właściwa pora na start! A jednak marzenia się spełniają! Niespodziewanie, w miejscowości Navarra w Hiszpanii, w dniach 11-16 października 2016 roku, wzięłam udział w FIM International Six Days Enduro i ścigałam się z najlepszymi na świecie! Tak naprawdę nie wiedziałam dokładnie co mnie tam czeka; przecież nigdy nie brałam udziału w tak trudnych zawodach. Zasłyszane opinie wskazywały raczej, że moje szanse na ukończenie sześciodniówki są marne. Po przyjeździe do Hiszpanii od razu rozpoczęłam wycieczkę po próbach, jakie czekały mnie w każdym dniu! Weryfikacja trasy zajęła mi dwa dni – w sumie przeszłam jakieś 70 kilometrów. Zgodnie z zasadami, w pierwszym i drugim dniu trasa była taka sama, licząca po 317 kilometrów. W trzeci i czwarty dzień trasa się zmieniała, a dystans robił się ciut krótszy (295 kilometrów na dzień). Piątego dnia łączono mieszano odcinki z wszystkich poprzednich, ale należało je przejechać w odwrotnym kierunku (ok. 215 kilometrów). Szósty, ostatni dzień to motocross!
Wszystko zaczęło się w poniedziałek od oficjalnego otwarcia, na wzór prawdziwego olimpijskiego. To była fantastyczna chwila, kiedy wszystkie teamy w swoich narodowych barwach maszerowały razem przez miasto – świetne uczucie móc w tym uczestniczyć. Miałam wreszcie swoją wymarzoną olimpiadę!

DZIEŃ 1
Każdy dzień zaczynał się podobnie, z tą samą myślą w głowie: czy mój motocykl odpali na starcie? Na szczęście mój AJP nie zawiódł i każdego dnia próba rozruchu odbywała się w wyznaczonym limicie czasowym. Pierwszy dzień był najdłuższym odcinkiem w historii six days. Sam fakt, że udało mi się stanąć na starcie i jechać w tych niezwykłych zawodach dodawał mi skrzydeł. Nie wiem jak, ale osiem godzin jazdy zleciało bardzo szybko i udało mi się zmieścić w limicie czasowym. Po szybkim serwisie odstawiłam motocykl do parku zamkniętego. Byłam tak szczęśliwa, że przebrnęłam przez pierwszy dzień zmagań, że nie czułam zmęczenia. Największym utrudnieniem na trasie były tumany pyłu, które bardzo ograniczały widoczność. Trasa była dosyć szybka, przeplatana trudnymi elementami technicznymi – pokonywałam głównie kamieniste podjazdy i zjazdy. Na próbach szybkości, starałam się jechać rozważnie, nie koniecznie na swoje 100 procent. Dotarcie do mety bez kontuzji i ze sprawnym motocyklem było najważniejsze. 

DZIEŃ 2
Dzień drugi to przede wszystkim wielka radość, że jadę dalej! Nie myślałam jeszcze o szansie na dotarcie do mety. Cieszyłam się każdym pokonanym kilometrem. Wszystko szło dobrze do pierwszego odcinka drugiego okrążenia. Motocykl nagle zgasł i nie chciał zapalić. W szukaniu usterki pomogli mi hiszpańscy sędziowie z PKC1. Niestety motocykl ciągle nie odpalał, a czas leciał niemiłosiernie. Ostatnia deska ratunku: telefon do mojego mechanika i strzał w dziesiątkę! Rozpięła się kostka w instalacji elektrycznej. Okrzyk radości i jadę dalej! Do końca dnia wszystko szło już dobrze i nawet opady deszczu, które przemieniły trasę w bardzo śliską nie przeszkodziły mi w dotarciu do mety. Planowaną wymianę oleju przeniosłam na początek trzeciego dnia.

DZIEŃ 3
Po wymianie oleju ledwo zdążyłam na start, a trzeci dzień zapowiadał się wyjątkowo trudno. Nowa trasa, nowe próby i całonocne opady deszczu sprawiły, że zawody zaczęły się dla mnie od nowa. W połowie pierwszego okrążenia zaliczyłam potężny upadek. Na szczęście oprócz siniaków i potłuczeń nic mi się nie stało i mogłam kontynuować jazdę. Gorzej było z moim motocyklem. Prowizoryczna naprawa na trasie za pomocą zawartości narzędziówki i kamienia pozwoliły dotrzeć do PKC3, gdzie poskręcałam dokładniej motocykl. Niestety złapane spóźnienie było zbyt duże, aby kontynuować jazdę. Musiałam odpuścić. Powiało grozą i polały się łzy, na szczęście regulamin six days dopuszcza możliwość nie ukończenia prób z jednego dnia – kosztowało mnie to 3-godzinną karę. Po dokładnym przeserwisowaniu motocykla i założeniu nowych opon wstawiłam moje AJP do parku maszyn z nadzieją, że czwarty dzień pójdzie mi lepiej.

DZIEŃ 4
Deszcz przestał padać i wyszło słońce. Na starcie czułam się świetnie, mój ukochany AJP znowu zagadał bez problemu i wyruszyliśmy na trasę, która była identyczna jak dzień wcześniej. Oczywiście jechało się nią już dużo łatwiej, bo znałam wszystkie pułapki z poprzedniego dnia. Coraz mocniej docierało do mnie, że istnieje szansa na ukończenie tego niezwykłego maratonu enduro. O dziwo nie czułam jeszcze zmęczenia, a jazda była prawdziwą przyjemnością. Na punktach tankowania nawet nie zsiadałam z motocykla, bo nie było po prostu czasu. Moja ekipa wspomagająca tankowała motocykl. Połykałam szybką przekąskę i dalej jazda. I tak przez kolejne osiem godzin. Dzień czwarty był udany i prawie widziałam już metę moich zmagań.   

DZIEŃ 5
Na starcie czułam się dobrze – obolałe mięśnie nie dawały się we znaki. Trasa składała się z różnych odcinków poprzednich dni. Mój dobry nastrój ulotnił się już po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, a miałam ich do przejechania jeszcze ponad dwieście! Dopadło mnie wyczerpanie, zaczęłam odczuwać mocny ból w prawym boku, coraz trudniej było się koncentrować na jeździe. Nie mogłam znaleźć sobie pozycji na motocyklu, bo ból był coraz większy. Na PKC wciągnęłam parę tabletek i ból zmalał. Jechałam dalej, zbliżając się coraz bardziej do upragnionej mety! Dojechałam tam z 12 minutowym spóźnieniem, a sędzia krzyknął AJP finisz! Oczywiście się popłakałam… Zmęczenie było tak wielkie, że nie umiałam się wówczas cieszyć osiągnięciem mety.

DZIEŃ 6
Ostatni dzień to motocross. Właściwie to „formalność” w porównaniu z dystansem, jaki pokonałam do tej pory. Postanowiłam jednak, że pojadę tym razem na swoje sto procent. To w końcu ostatnia okazja, żeby się pościgać w tak zacnym gronie zawodników. Mimo bardzo błotnistej trasy MX wyścig zakończyłam w połowie stawki i tak oto ukończyłam six days. Kto by pomyślał….

Mój trzy osobowy team PANDA RACING 1 w osobach: Przemka Popławskiego, Andrzeja Pastuły i mnie, mimo 6-cio godzinnej kary, ukończył zawody na 95. miejscu, na 123 sklasyfikowane zespoły. Dzięki chłopaki za walkę do końca!

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze