Motocyklowa podróż Agaty Wysockiej do Hiszpanii

Podróż Agaty n motocyklu BMW F650GS obfitowała w przygody: wywrotka z zadraśnięciem auta, gubienie drogi, Genewa, Marsylia i w końcu Lloret de Mar w Hiszpanii - jest co wspominać!

Poszło!
Strach był duży, jak się okazało – zupełnie niepotrzebny. Ruszyłam na Luxemburg rankiem, wracając się 3 razy do domu, wciąż czegoś zapomniawszy. Pomijam fakt, że moto zgasł mi po 10 km na autostradzie, nawet nie zgasł, obroty spadły do zera i mogłam sobie jechać… Jak informatyk z komputerem wyjęłam kluczyki i włożyłam je z powrotem i działa! Jedziemy. Ambitny plan na dziś – 755km, 8 godzin 45 min wg map Google’a. Ambitny, zważywszy na to, że moje jedyne doświadczenie z GS’em to podróż do Aachen na zlot motocyklowy, kiedy to po 100 km krzyczałam o przerwę, a po 200km nie byłam w stanie zejść z motocykla przez kilka minut po zatrzymaniu się. Pierwsze 300 km minęło gładko, jak powierzchnia zamojskiego zalewu. Szybka kawka z małej,  podróżnej kuchenki gazowej i dalej w drogę.

Więcej artykułów o podróżach motocyklowych kobiet przeczytasz tu.

Jakieś 200 km od celu droga zmieniła się z prostej, autostradowej na górzystą i krętą. „Świetnie” pomyślałam. Słabo skręcam w prawo, w lewą stronę już nie wspominając. Motocykl jest mega obniżony do mojego wzrostu. Tak bardzo, że zbyt duży przechył groził (i nadal grozi) wywrotką. Na zakrętach zwalniam maksymalnie. Czas leci szybko, ale kilometry już nie bardzo. Postanawiam się przemóc i po ok.100 km przechył w prawo wychodzi mi całkiem dobrze, a w lewo znośnie. Podziwiam widoki. Niektóre zachwycają tak bardzo, że, mimo opóźnienia, postanawiam się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć. Parkuję przy drodze, przy samochodzie, na żwirze. Wysuwam nóżkę i bach!  Moto ląduje wpierw na mnie, a ja razem z nim na samochodzie. Podbiega młody chłopak i stawiamy maszynę z powrotem. Na moje „thank you” reaguje zdziwieniem i jakby niezrozumieniem. Nic to, myślę, i patrzę ja kawałki mojej przedniej szybki. Zbieram resztę i wyrzucam do kosza. Podbiega kobieta, pyta, czy wszystko w porządku, ogląda mnie i samochód. Jest rysa. Ściągam kask i rękawiczki, zastanawiając się ile euro mam w portfelu na taką ewentualność. Ale kobieta odchodzi. Odchodzi i nawet nie ogląda się za siebie. Odjeżdżam i ja! Znów 30 km/h w zakrętach. A niech to, jedźmy szybciej! Odczuwam ból dupy.

Do Genewy dojechałam  wieczorem. Nie tak jednak późno, żeby razem z moim hostem nie zobaczyć kawałka tego pięknego miasta i nie wypić miejscowego piwa przy dźwiękach biegnących z festiwalu jazzowego w plenerze.

Następnego dnia wstaję późnym rankiem. Mój host poszedł do pracy, zostawiwszy mi wolną rękę co do godziny wyjazdu. Prysznic, kawa, pakowanie i znów w drogę. Zaczynam żałować, że wzięłam namiot i śpiwór „na wszelki wypadek”. Zwiedzam trochę Genewy z motocykla, za dnia. Niestety! Plan jest dość napięty, muszę ruszać dalej,  dzisiaj do zrobienia „tylko” 430 km. Około 7 -u godzin (wybieram drogi niepłatne) plus tankowanie i przerwy. W górach. Zaczynam zabawę od początku – 30km/h w zakrętach, stopniowo idzie mi coraz lepiej. Wreszcie ulga – wyjechałam z gór! GS też odsapnął, jedziemy sobie równym, spokojnym tempem. Ronda chyba co 200 metrów. Przynajmniej nauczę się wchodzić w zakręty. GS bierze ładnie łuki. Dogadujemy się coraz lepiej.  Niestety jedna z dróg jest zamknięta. Obmyślam plan ominięcia przeszkody. Najprościej byłoby po prostu pojechać prosto, pomiędzy pachołkami. Droga nie wyglądała tak źle. Pracownik budowy, który zaraz po tym pokazał się moim oczom wybił mi ten pomysł z głowy. Wskazał mi drogę boczną, pełną dziur, aż strach pomyśleć co było dalej! Zbladłam na samą myśl, że mam te 200 kilo plus bagaże tędy ciągnąć. Mus to mus. Jak się spodziewałam – pogubiłam się w 3 miejscach, zawracałam GSem na 5 razy po tych dziurach, on wył i ja wyłam. Samochodziarze tylko się na mnie patrzyli z okien. Niech Was szlag! W końcu wyjechałam na żwirzastą drogę, powolutku, na jedyneczce. Ja na GSie jak na łyżwie. Lewo, prawo,lewo, prawo. Koniec! Pojawienie się asfaltu było jak wybawienie. Wracamy do francuskich wiosek i rond co 200 metrów. Ok 21 dotarliśmy do Marsylii. Dzisiaj bez zwiedzania, prysznic i lulu spać – pomyślałam.  Mój host zaproponował mi parking, żeby GS mój bezpiecznie przenocować. Zataranował go własnym autem, dał mi łańcuch na koło. Tu jest bardzo niebezpiecznie – powiedział. Dostałam poczęstunek w postaci cielęciny z warzywami i butelką białego wina. Pycha! Idę do łazienki żeby wziąć prysznic. W wielkim lustrze zobaczyłam dwie, ogromne czerwone plamy, prawie rany na tyłku. Teraz już wiem skąd ten ból! Wyglądam jak pawian. Czas spać. 

Zbudził mnie ranek słoneczny i gorący. Znów dostałam wolną rękę co do wyjazdu, więc robię wszystko na spokojnie. Po spakowaniu się wyjeżdżam na miasto. Pozwiedzam trochę i przy okazji kupię szybkę do GS’a – myślę. Sklepy, jak się okazało, już nie istniały,a dodatkowo straciłam ok 2 godzin stojąc w korku. Aby wyjechać! Słyszałam, że Marsylia jest miastem, które albo się kocha albo nienawidzi. Ja nie wiem czy chcę tam wrócić. Być może należę do tej drugiej kategorii. Ciężko też ocenić coś, po tak krótkim pobycie. Mój napięty grafik każe jechać dalej. Tankowanie i ruszamy.

Następny przystanek – Lloret de Mar w Hiszpanii. Tam właśnie umówiłam się z moimi przyjaciółmi. Długo się nie musiałam zastanawiać. Oni powiedzieli, że tam będą, ja, że tam pojadę się z nimi spotkać. 478 km. Jadę z wiatrem, czasem pod wiatr. Brak przedniej szybki daje mi się we znaki. Spinam maksymalnie mięśnie i trzymam się kurczowo motocykla. Wieje jak cholera. Rzuca mną w każdą stronę. Spiczasty połamaniec, resztka szybki wskazuje mi drogę podczas gdy ja, maksymalnie pochylona leżę na baku, ratując moje poślady od gorszych ran. Po drodze mijam miasto. Piękne miasto, takie do zakochania. Jak potem odnajduję na mapie, to Martigues. Mam jeden rezerwowy nocleg tam, postanawiam więc wrócić w drodze powrotnej, a przynajmniej spróbować. Ściemnia się gdy GPS prowadzi mnie górami. Jadę dalej. Skręty wychodzą nam już całkiem dobrze, brawo GS.

O północy cel zostaje osiągnięty. K. i P. wychodzą mi na spotkanie, szczęśliwa zabieramy moje graty do hostelu, bierzemy butelkę Sangrii i pijemy do późnej nocy na plaży.

Następnego dnia relaks. Smażing i plażing. Ale już mnie nosi. Postanawiam następnego dnia pojechać do tego pięknego miasta, które widziałam z góry. Martigues. Piszę szybkiego maila go mojego hosta, w odpowiedzi słyszę, że nie ma problemu. Wyjeżdżam nie za wcześnie, nie za późno, w sam raz. Postanawiam pierwszy raz skorzystać z autostrady płatnej. Zauważam ile tracę czasu na dotarcie z punktu A do punktu B a jak mało mi zostaje czasu na zobaczenie miejsca docelowego. Słabo trochę to zaplanowałam, po japońsku. Szybko, szybko, zdjęcie,zdjęcie i dalej. Chyba nie o to chodzi, ale człowiek uczy się na błędach. Staję przy hiszpańskiej bramce. Jedna, druga, trzecia karta nie działa. Ani z Belgii, ani z Polski, ani kredytowa. Za mną robi się korek, pani wyskakuje z budki, pan się ze mnie śmieje, pani pisze 3000 euro na kartce, spisuje numery tablic, markę motocykla i krzyczy zła po hiszpańsku. Pan śmieje się dalej, ja w końcu wybucham i jestem bliska wezwania policji. Jego śmiech jakby się nasilił. Wysupłuje ostatnie kilka euro i odjeżdżam. Kipię ze złości! Łagodzi to piękny widok południowej Francji. To jest miejsce, do którego powinno się wrócić i spędzić więcej czasu eksplorując co piękniejsze, małe miasteczka i morze. Dojeżdżam do celu. Wita mnie przemiła dziewczyna i jej słodka córeczka. Rozmawiamy ze sobą to na migi, to przez google translator, ale jest super przyjemnie. Robimy sobie spacer na wysoko położony kościół, z którego rozpościera się widok na całe miasto. Coś cudownego! Późnym wieczorem zasypiam od razu. Następnego dnia niespodzianka. S. zabiera mnie samochodem na wycieczkę po mieście i okolicach. Poznaję najlepsze zakątki. Szkoda, że niedługo muszę wyjeżdżać! Dostaję wskazówki, co warto zwiedzić i po drodze i ruszam. Do Lyonu mam ok. 3 godziny drogi. Bułka z masłem:) Zatrzymuję się w polecanym Avignon. Było warto! Mury obronne z XII i XIV wieku, papieski pałac z XIV..wszystko to powoduje, że prawie się cofasz w czasie. Godne polecenia! Na resztę polecanych miejsc muszę niestety znaleźć czas kiedy indziej. Chcę w końcu dostać się na miejsce o trochę wcześniejszej porze niż 21.  Jeszcze kilka kilometrów nudnej autostrady i udaje się, przekraczam bramy Lyonu o 18. Umówiona jestem w moim hostem później, więc postanawiam zwiedzić miasto na własną rękę. Na motocyklu, nie ma nic prostszego, po prostu wsiadasz i jedziesz przed siebie:) Cudownie zachowane stare miasto przyciąga wzrok. Można tu zobaczyć wiele zabytkowych kościołów, ratusz, opera, muzea.. Dwie godziny mojej objazdówki mija błyskawicznie. Jeszcze tankowanie i ruszam do domu mojego hosta. Od początku czuję się jak u siebie, nawet kot jakby ten sam:) Ostatnia noc poza domem mija mi z kotem na głowie i wspaniałym szumem miasta przez całą noc,  za którym trochę tęsknie odkąd wyprowadziłam się z Warszawy. Następnego dnia wstaję rano, o 7, chyba pierwszy raz. Sporo kilometrów przede mną, ok 820, więc postaram się nie wrócić za późno do domu. Znów wracam na drogi bezpłatne, które w tej części kraju są naprawdę bardzo przyzwoite. Dzięki temu mój czas jest całkiem niezły i po kilku godzinach drogi postanawiam zatrzymać się w Luxemburgu. Malutkie państwo, z niedużym miasteczkiem, dobrym na kilkugodzinny wypad, nic poza tym. Byłam, widziałam. Ruszam dalej, tankując wcześniej najtańszą chyba w Europie Zachodniej benzynę. Powinno starczyć do samego domu. Godzinę przed Gent zaczyna kropić więc postanawiam założyć motocyklowe spodnie. Do tej pory jeździłam tylko w wind stoperach, upał nie pozwolił mi na więcej. Jak się okazało, zostały niespodziewanie wywiane spod lin, które je trzymały. Grunt, to dobrze zabezpieczyć bagaż:) Jak na razie straciłam tylko kamizelkę, żel do mycia twarzy i owe spodnie. I szybkę. Jutro czekają mnie małe zakupy by odrobić straty:) O 18 pukam do drzwi naszego domu i otwiera mi  mąż… Do następnej podróży!

Informator:
Co do autostrad – korzystałam z nich raz w Hiszpanii (jadąc z Lloret de Mar w stronę Marsylii) – zapłaciłam 8 euro. Na terenie Francji miałam takie małe urządzenie, dzięki któremu automatycznie bramki mi się otwierały i na koniec przyszła taka o to faktura:

2014-06-27 A54: ARLES – A54: GARONS   0,70 EUR
2014-06-29 A9: LE PERTHUS – A9: MONTPELLIER 2   9,90 EUR
2014-06-29 A9: MONTPELLIER 1 – A54: ARLES  3,40 EUR
2014-06-30 A7: AVIGNON-N – A7: VIENNE   11,20 EUR
całość – 25,20 EUR

Ceny paliw – najtańsze w Luxemburgu – ok,1,30 euro za litr, w Szwajcarii  ok – 1,45 e/litr, we Francji na autostradzie – 1,60 euro / litr, poza nią jest taniej, ok 1,50 euro za litr. w Hiszpanii ok 1,50 euro/litr., w Belgii – ok. 1,50 euro / litr

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze