Motocyklem do Sardynii

"Kończył się wrzesień, lato powoli pakowało walizki, a nad Holandią świeciło coraz zimniejsze słońce. Ruszyliśmy późnym popołudniem, obładowani, obustronnie okufrowani i bardzo szczęśliwi" rozpoczyna swoją relację z podróży Anna Dąbrowska, która podaje dodatkowo kilka cennych porad dla tzw. plecaczków.

Z motocykla świat wygląda inaczej. Po pierwsze nic nie ogranicza widoczności, po drugie łatwiej się wszędzie wcisnąć, po trzecie – jest w tym jakaś magia, niepewność, dużo dobrej zabawy. Motocykliści budzą emocje, zwłaszcza jak pojawiają się w dziwnych miejscach i na dużych maszynach.  A kiedy czujesz jak bije wielkie motocyklowe serducho to nie masz ochoty się zatrzymywać. Nigdy.

fot. Anna Dąbrowska

Kończył się wrzesień, lato powoli pakowało walizki, a nad Holandią świeciło coraz zimniejsze słońce. Ruszyliśmy późnym popołudniem, obładowani, obustronnie okufrowani i bardzo szczęśliwi. Motocykl dzielnie zmierzył się z korkami na holenderskich i belgijskich drogach, na chwilę zaparkował w Luksemburgu, przejechał przez deszczową i zimną Francję, zasnął na chwilę nad Jeziorem Genewskim, wdrapał się na alpejską Przełęcz Świętego Bernarda i wjechał do Włoch. Przez pokręcone kamienne uliczki Aosty i Piemontu, luksusowe maleńkie turystyczne miejscowości Ligurii, dotarliśmy do pełnej cyprysowych wzgórz Toskanii. Krzywa wieża w Pizie jest biała, piękna i potwornie przekrzywiona. Toskania, lekko już jesienna, choć ciągle ciepła, pachnie intensywnym zapachem igliwia. Niebo jest jaskrawo niebieskie, domy kryją się między drzewami, a złoty krajobraz ciągnie się ku horyzontowi, układając się w nieskończoną linię pół i łąk.

W Toskanii motocykl zaparkował… w błocie lewym bokiem, zrzucając nas z grzbietu. Dotarliśmy do domu naszej przyjaciółki Sylvii – na wzgórzu, z pięknym widokiem na okolicę, wśród zapachów i bladych pastelowych kolorów – kwintesencja tego regionu. A do tego niespodzianka – dom był pełen uroczych kociaków, które potraktowały nas z wielkim zainteresowaniem. Motocyklowi też się dostało – ślady małych kocich łapek pokryły kanapę i  metalowy garb baku. Ot, kocie sprawki!

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli „Poradnik plecaka”
Doświadczenie z motocyklem mam dwojakie- i jako kursant- kierowca i jako pasażer, z czego to drugie jest zdecydowanie większe.

Każdy „plecak” dobrze wie, że z tylnego siedzenie motocykla (zwłaszcza, jeśli jest to duży motocykl) widać kawał świata.  Każdy też wie, że oprócz tego, że podróżowanie na motocyklu daje wiele przyjemności, jest też wyczerpujące i, co tu dużo gadać, niebezpieczne.

Co plecak wiedzieć powinien? Dużo.

fot. z archiwum Anny Dąbrowskiej

Otóż, będąc plecakiem  bardzo się staram nie przeszkadzać motocykliście, czyli nie rozpraszać jego uwagi, nie robić głupot, nie machać bez sensu rękami, nie wiercić się, siedzieć prosto, najlepiej udawać kota, który udaje bochen i w ogóle nie podskakiwać.

A poza tym będąc plecakiem:

– patrz na drogę. Głównie dla przyjemności. Ale lepiej widzieć najbliższy zakręt-jeśli go nie zauważysz zakręci Ci się nieprzyjemnie w głowie i na chwilę zrobi się słaboooo;

– w dłuższą podróż, tak na wszelki wypadek, zabierz ze sobą więcej myśli. Mogą się przydać;

– zamknij dziób i zamknij kask. Mucha, która pędzi 120 km/h i trafia cię w oko to większe zło niż mucha paradująca po urodzinowym torcie;

– wygodny, motocyklowy strój, wyposażony w ochraniacze to podstawa. Podróż na motocyklu to nie jest rewia mody;

– skup się i sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, bo kierowcy czasem trzeba pomóc;

– w mieście miej oczy dookoła głowy i nie wahaj się myśleć- czasem od plecaka zależy, czy motocykl się wywali, czy nie[1];

– baw się dobrze!

Ale wracając do podróży…

Toskania wygląda dokładnie tak jak na filmach o Toskanii; łagodne wzgórza, rozłożyste domki pokryte pożółkłą dachówką  i wszędobylskie cyprysy. Toskańskie miasteczka wiją się to w górę, to w dół, by zaskoczyć podróżnika ostrym zakrętem.

Wieczorem, w mieście Livorno, wpakowaliśmy się z motocyklem na prom. Nasz GS zaparkował wśród innych maszyn na najniższym pokładzie statku, a my, zaraz po tym jak znaleźliśmy kawałek podłogi do spania, rozłożyliśmy maty i śpiwory i poszliśmy spać. Rejs na Sardynię trwał całą noc.

Piękna wyspa
Na Sardynię jechaliśmy z pewną tajną misją, a mianowicie odwiedzić znajomą z okazji jej urodzin. Bardzo wcześnie rano prom dobił do brzegów wyspy a my lekko zaspani wytoczyliśmy się z ładowni i z kopyta ruszyliśmy na południową część Sardynii, do miejscowości Iglesias, gdzie mieszkała Claudia. Najpierw autostrada a potem już tylko górskie serpentyny, upalne słońce, żar lejący się z nieba. Po południu byliśmy w Iglesias i zadzwoniliśmy do Claudii, która z racji trwającego jeszcze sezonu letniego pracowała….w tym mieście, do którego rano dopłynęliśmy promem. Tak więc znowu na motocykl i w długą. Co to trzysta kilometrów dla GS-a…….bułka z benzyną. Wieczór spędziliśmy z Caludią w restauracji, w której podawano tradycyjne sardyńskie jedzenie. Ciężko było wstać od stołu, w głowie lekko szumiało mirto, lokalna nalewka, która najlepiej smakuje na Sardynii.

fot. z archiwum Anny Dąbrowskiej

Kolejnego dnia GS miał wolne od jeżdżenia i od nas.  Leżeliśmy na plaży, zwadziliśmy północą część wyspy, oddawaliśmy się jedzeniu i piciu.

Kolejnego dnia, żegnając Claudię, ruszyliśmy zwiedzać zachodnie wybrzeże Sardynii, bez planu, na zasadzie, gdzie GS pojedzie. Motocykl niósł nas krętymi drogami, z których widać było morze i skały. Dzień zasadniczo spędziliśmy w siodle, zatrzymując się co jakiś czas na zdjęcia albo krótki odpoczynek. Wieczorem, po tym jak po raz kolejny zaparkowaliśmy na boku, znacząc w piasku ślady kasków i rękawic, rozbiliśmy obozowisko na skałach. W dole było morz,e o tej porze już granatowe i trochę niespokojne. W spokojnym i cichym brzuchu namiotu spędziliśmy noc, zaś motocykl został wieszakiem i suszarką w jednym – obwieliśmy go naszymi mokrymi ubraniami. W końcu GS jest wszechmogący.

Dzień zdążył już rozkręcić się na dobre, kiedy opuszczaliśmy miejsce naszego skalnego noclegu. Szukając jakiejś odludnej plaży zawitaliśmy do miasta Alghero, pełnego małych urokliwych uliczek, zaułków i zakamarków. Zwiedzaliśmy na zmianę – jedno szło w miasto, drugie pilnowało motocykla i dobytku. Motocykl budził zainteresowanie – zwłaszcza polska rejestracja. Resztę dnia spędzaliśmy na rajskiej plaży La Pelosa, podobno najładniejszej plaży Sardynii. I faktycznie, z wysokości wygląda pięknie, turkusowy kolor wody miesza się z żółtym piaskiem. Jednak nawet pod koniec sezonu plaża jest pełna ludzi.

Następnego dnia zmieniła się pogoda, nie było zimno, ale dość pochmurno. Mieliśmy jechać na Korsykę, ale zmieniliśmy plany. Niespokojne morze i szare niebo upewniło nas w przekonaniu, że jeszcze jeden dzień na Sardynii jest nam potrzebny.

Leniwie, bez pośpiechu zwiedzaliśmy wybrzeże, jeżdżąc do miejscowości do miejscowości, spędzając trochę czasu na plaży – w końcu trafiliśmy na szeroką plażę, gdzie nie było prawie nikogo. Morze było chłodne, ale kąpiel podziałała ożywczo.  Po plażowaniu pojechaliśmy do Palau zwiedzać skały, które kształtem przypominają zwierzęta – i faktycznie, jak przyjrzeć się z oddali to skały układają się w kształty zwierząt.. Ale zamiast zwiedzać niezwykłokształtne skały zupełnie przypadkowo trafiliśmy  do opuszczonego wojskowego fortu, schowanego we wnętrzu góry. Po prostu poszliśmy inną drogą, bo wydała nam się ciekawsza.

fot. z archiwum Anny Dąbrowskiej

O forcie nic wcześniej nie wiedzieliśmy, w przewodniku nie było o niem ani słowa.  Fort, opuszczony i zaniedbany, okazał się ciągiem korytarzy i pomieszczeń. Osłonięty murem  udawał, że go nie ma. Zwiedzaliśmy to tajemnicze i trochę mroczne miejsce z otwartymi dziobami. Na dodatek porządnie się rozpadało a grafitowe niebo rozcinały błyskawice. W murach fortu przeczekaliśmy deszcz i wróciliśmy do motocykla.

Ponieważ noclegi na dziko bardzo nam się spodobały, choć nie gwarantowały ciepłego prysznica czy kolacji, postanowiliśmy kolejną noc spędzić z dala od ludzi.  Namiot stanął na otoczonej krzakami piaskowej polanie. Poszliśmy spać. Jednak po niedługiej chwili okazało się, że nie byliśmy sami. Obok namiotu przeszła sardyńska  dzika świnia. Pochrumkała sobie wdzięcznie, pokręciła się chwilkę dookoła namiotu i poszła sobie dalej. Usnęliśmy. Ale sen nie był spokojny. Ze snu wyrwał mnie Adam i to dosłownie bo złapał mnie za „fraki” i oboje usiedliśmy. Jakieś stworzenie  napierało na namiot…..a  drapało motocyklowe kufry. Nie był to dzik ale raczej jakieś bardziej wścibskie udomowione stworzenie. Na szczęście szybko dało nam spokój.  Próbowaliśmy zasnąć po raz trzeci ale wtedy rozszalała się wielka burza z piorunami. Wiatr szarpał delikatny namiot, który u góry zaczął lekko przeciekać….Pioruny waliły wściekle, huk burzy towarzyszył nam przez wiele godzin. Sen był płytki, męczący i przerywany. A potem nagle zrobiło się przeraźliwie cicho. ogólnie przygoda. Nasze plany złapania pierwszego porannego promy spaliły na panewce – byliśmy zaspani, zmęczeni i źli.

Rankiem przyszedł do  nas pies. Rudy, kudłaty, mokry i trochę głodny. Dostał resztki kiełbasy i poszedł. To z pewnością on wystraszył nas w nocy.

Ale zanim znowu wsiądziemy na motocykl i wyspa zniknie nam z oczu warto podkreśli, że Sardynia kształtem przypomina ludzką stopę, i być może z tego powodu, nazywano ją dawniej Sendalon, co można tłumaczyć jako ślad zostawiony przez boską stopę Coś w tym jest bo uroda Sardynii jest doprawdy niezwykła.

Jednak jej nazwa faktycznie pochodzi od człowieka zwącego się Sardus Pater, który pojawił się na wyspie na długo przed Rzymianami i  przyczynił się do rozwoju wyspy.

Otulona lazurową wodą Morza Śródziemnego, Sardynia, przyciąga uwagę niezwykłym ukształtowaniem wybrzeża, które pełne jest kameralnych niewielkich plaż, skrytych wśród skalistych wzniesień, zatoczek, jaskiń, urokliwych zakątków, czy płytkich lagun, w których można się zrelaksować i uwolnić myśli. Skały wchodzą do morza, tworząc wysokie, niedostępne urwiska, które malowniczo kontrastują z ciepłym piaskiem plaż. Maleńkie, satelitarne wysepki, otaczają sardyńskie wybrzeże, sprawiając, że krajobraz nabiera nowych akcentów. Warte odwiedzenia jest wybrzeże Costa Smeralda- nie tylko ze względu na bogate zaplecze turystyczne lecz także z powodu pięknych plaż.

Sardynia to wyspa pełna gór, wypiętrzeń i formacji skalnych. Znaczą część jej powierzchni zajmują góry oraz płaskowyże. Góry dominują w centralnej  i części wyspy. Wśród gór prowadzą asfaltowe drogi, którymi z pewnością warto się przejechać, by doświadczyć przecudnych widoków i podnieść, i tak wysoką, temperaturę podróży.

Raj dla dwóch kółek
Słońce stało już wysoko, kiedy dotarliśmy do miasteczka Santa Teresa.  Kupiliśmy bilety, wjechaliśmy na prom i popłynęliśmy na Korsykę, wyspę, na której urodził się Napoleon Bonaparte.

Korsyka zaczęła się od wysuniętych w morze jasnych skał, które kontrastowały z ciemną morską wodą. Kiedy nasz prom dopłynął do portu szybko udaliśmy się w głąb Korsyki. Droga wiodła przez zalesione góry,pełna ostrych i nieprzewidywalnych zakrętów. r Ale nasz motocykl na kompromisy z zakrętami nie idzie, on je prostuje. Namiot znowu stanął „na dziko” tym razem nad brzegiem górskiego jeziora. Skryliśmy się w niedużym jarze, który od drogi odgradzały spore głazy.

Kolejnego dnia jechaliśmy przez Korsykę, przez jej górskie wijące się kamienne wioski, góry i lasy. Czasu nie było wiele bo musieliśmy zdążyć na kolejny prom. Krótki stop w mieście Ajjaccio, kanapka i dalej w drogę. Wieczorem wjechaliśmy na kolejny całonocny prom, płynący ku francuskiej rivierze.

Przez Francję do domu
Na promie zasnęliśmy jak zwykle dobrze schowani w nieczynnym barku, koło figury strusia pędziwiatra.  Looney Tunes sponsorem europejskiej żeglugi turystycznej… Nie przewidzieliśmy jednak, że poranek może być dla nas bolesny…usnęliśmy pod głośnikiem. Koszmarnie wcześnie z głośnika popłynął kobiecy głos, który w językach świata ogłaszał, że za godzinę koniec podróży i trzeba się pakować.

Motocykl wytoczył się z brzuch statku. Było ciemno i zimno. Jesień i październik. Ruszyliśmy. W Saint Tropez zjedliśmy śniadanie pod nieczynnym komisariatem policji znanym z filmów o żandarmie (w tej roli niezapomniany  Louis de Funès). Potem zwiedzanie Cannes w ekspresowym tempie – odcisk dłoni Chucka Norrisa i w dalej. Na koniec dnia miły wieczór w prowansalskiej knajpce w uroczej kamiennej wiosce, zamieszkanej przez magiczne koty.

Ostatnie dwa dni podróży to droga przez Francję (piękne prastare miasto Avignon z szachownicą nieskończonych krętych uliczek) i Luksemburg, który się miłym, kameralnym miastem, gdzie w łagodny i płynny sposób łączą się różne kultury i nacje.

A potem wróciliśmy do Holandii.   Motocykl zasnął zimowym snem, by obudzić się wiosną i znowu podróżować po dalekich i bliskich krajach.


[1] Niby jest tak, że pasażer ma udawać kij od szczotki. Jednak są sytuacje, kiedy plecak musi balansować swoim ciałem motocykl. Tak się może zdarzyć np. przy gwałtownym hamowaniu. Obciążona kuframi i bagażem maszyna jest bardzo ciężka i trudno ją utrzymać, kiedy się przechyla. Maszyna pochyla się w prawo, plecak ciągnie w lewo.  I motocykl stoi.

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

trochę bym się nie zgodziła ze stwierdzeniem że plecak ma być jak kij od szczotki…jako plecak jeździłam 2 lata i wiem że trzeba się dobrze zgrać z kierowcą a wciskanie nóg w podnóżki, składanie się na zakrętach razem z kierowcą jest bardzo ważne, no i trzeba być zawsze czujnym na możliwość gwałtownego hamowania i w miarę możliwości je amortyzować żeby nie lecieć do przodu

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze